I matki z dziećmi na rękach też szły te 5009 kilometrów? Wszyscy tak szli przez wiele państw, nie niepokojeni przez nikogo, póki nie trafili na naszą Straż Graniczną? Tak to wyglądało, prawda? To wszystko wyczytałem u kolegów dziennikarzy, którzy na pewno potwierdzili swoje informacje, nie robiliby mnie przecież wody z mózgu.
Staram się, choć pewnie marnie mnie wychodzi, nie recenzować innych mediów, ale to, co pokazują przy okazji kryzysu z uchodźcami, to druzgocząca klęska mojego zawodu. Obserwuję to z odległości kilku tysięcy kilometrów, dwóch stref czasowych i skazany jestem na doniesienia medialne, a raczej ich brak. Królują wrzutki, czasem groteskowe w swej piramidalnej głupocie, jak ta historyjka o kocie, który przyszedł za uchodźcami, czasem wstrząsające, jak opowieści o ciężko chorych ludziach wegetujących na granicy, czasem niesamowite, jak relacje wojska, że przybysze na granicy się zmieniają, bo Białorusini jednych odwożą, a innych przywożą. Łączy je jedno – nikt ich nie sprawdza, literalnie nikt. Są podawane dalej bez żadnej weryfikacji.