Robert Mazurek: Germanizacja niedomyjców

A gdyby tak przyszło mu do głowy, żeby zmienić nazwy ulic, bo całe życie chciał mieszkać przy Marilyn Monroe? Albo żeby stolicę przenieść do Ząbek, bo tak mu bliżej dojeżdżać z tych jego krzaków? Też byśmy się zgodzili, tak jak zgodziliśmy się na chodzenie w maseczkach czy zamknięcie kościołów. Tak oto, bez żadnego stanu nadzwyczajnego, dyktatorem Polski został Łukasz Szumowski. I pomyśleć, że wystarczyło mieć podkrążone oczy.

Aktualizacja: 26.04.2020 21:13 Publikacja: 26.04.2020 00:01

Robert Mazurek: Germanizacja niedomyjców

Foto: Fotorzepa, Jakub Czermiński

Szumowskiego mi żal. To był naprawdę niezły minister zdrowia, który przynajmniej w onkologii zaczął coś realnie zmieniać, teraz jednak wszystkich interesuje tylko wirus. Na razie naród nosi go (Szumowskiego, nie wirusa) na rękach, docenia jego poświęcenie obecne i przeszłe, gdy pomagał u Matki Teresy w Kalkucie, imponuje mu kariera naukowa wziętego kardiologa, nawet bokserskie hobby dodaje ludzkiego rysu. Za chwilę, za pół roku, za rok, ci sami mogą go znienawidzić, uznać, że wszystkich oszukał, zresztą dopóki nie był ministrem, to żadnego wirusa nie było, a teraz proszę, jest, czyja to wina? Że nazbyt to prostackie? Spokojnie, nie takie brednie politycy są w stanie wmówić swoim wyznawcom, niektórzy zresztą już zaczynają.

Ciekawsze jest jednak coś innego. Oto na naszych oczach okazuje się, że jesteśmy jakimś zupełnie innym narodem. Innym, niż myśleliśmy, i chyba innym, niż naprawdę byliśmy. Jeszcze w styczniu, w lutym, dwa miesiące temu przysięgalibyśmy, że Polacy z zasady i automatycznie każdemu poleceniu władz postawią się okoniem. W naturze naszej leży wszak i przekora, i głęboko posunięta nieufność, i buntowniczy charakterek. Że władza mówi, by po psie sprzątać? Ha, ha, niech sprząta sama jak taka głupia, niech od siebie zacznie, a nie nas, maluczkich, cisnąć będzie. W Warszawie najlepiej niech sobie sprzątają i w parkach piwka nie piją, my swoje prawa znamy.

I co? Willkommen in Polen, niemieccy jesteśmy do szpiku kości! Kazali w domu siedzieć, a legalność spacerów była niejasna? Siedzieliśmy i szlus, psa do kuwety szczać nauczyliśmy! Jasne, telewizje z oburzeniem pokazywały tłumy na bulwarach, ale za tłum robiło wtedy ze trzydzieści, niech będzie pięćdziesiąt osób. W dwumilionowej Warszawie. Okazaliśmy się, głupio przyznać, niesłychanie zdyscyplinowani i posłuszni, sami się nadziwić nie możemy.

Jednego byliśmy i jesteśmy o sobie pewni – wolność kochamy ponad wszystko. Cała nasza historia i kultura nam o tym opowiadają, że o wolność waszą i naszą, ale też, że liberum veto. Bo wolności żadnych ograniczeń, żadnych ram nie stawialiśmy, do przesady, do anarchii, niech się wali i pali, ale szlachcic na zagrodzie. I co? Teraz wolność oddajemy w imię odpowiedzialności. W imię czego?! My, Polacy, odpowiedzialni? Jeszcze Witkacy psy wieszał na naszym aprenuledelużyzmie, że po nas choćby potop, że ogarnął nas jako naród, excusez le mot, jebałpiesizm. A tu nagle, proszę, odpowiedzialni.

Nie, to nie jest tak, że to epidemia nas zmieniła. Raczej tę zmianę pokazała, ale kiedy ona zaszła, pojęcia nie mam. W każdym razie zaszła i nawet jeśli nie będzie z nami na zawsze, to do pełnej anarchii raczej nie wrócimy. Starzy ludzie, w tym moja osoba, wśród licznych wad mają i tę, że pamiętają. Pamiętam na ten przykład rok 1989 i masowe jednodniowe wycieczki rodaków do Berlina Zachodniego. Szybko wyrobiliśmy tam sobie zasłużoną markę niedomyjców i sklepowych złodziei. Gdy jechałem w 2005 roku, tuż po pierwszej fali emigracji, do Anglii, przestrzegałem żonę, by na ulicy nie mówiła głośno po polsku, bo jeszcze ludzie się będą za portfele chwytać. Jakież było moje zdziwienie, gdy wszyscy napotkani Brytole wychwalali Polaków jako uczciwych, sympatycznych, ciężko pracujących. Bo okazało się, że i ciężko pracować umiemy.

Kiedy tak człowiek z niedowierzaniem rozgląda się po świecie, rodaków nie poznaje, to ze wszystkich sił potrzebuje punktów stałych, czegoś niezmiennego. Niezmiennego jak tych troje spod sklepu naprzeciwko, którzy postanowili poświęcić się nauce i prowadzą na sobie badania, czy wirusa można upić. Albo niezmiennego jak nasza polityka, w której nadal największą sztuką jest walenie na odlew. Uff, jak to dobrze, że to nie Niemcy, że jednak jesteśmy w domu, prawda?

Szumowskiego mi żal. To był naprawdę niezły minister zdrowia, który przynajmniej w onkologii zaczął coś realnie zmieniać, teraz jednak wszystkich interesuje tylko wirus. Na razie naród nosi go (Szumowskiego, nie wirusa) na rękach, docenia jego poświęcenie obecne i przeszłe, gdy pomagał u Matki Teresy w Kalkucie, imponuje mu kariera naukowa wziętego kardiologa, nawet bokserskie hobby dodaje ludzkiego rysu. Za chwilę, za pół roku, za rok, ci sami mogą go znienawidzić, uznać, że wszystkich oszukał, zresztą dopóki nie był ministrem, to żadnego wirusa nie było, a teraz proszę, jest, czyja to wina? Że nazbyt to prostackie? Spokojnie, nie takie brednie politycy są w stanie wmówić swoim wyznawcom, niektórzy zresztą już zaczynają.

Pozostało 82% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Luna, Eurowizja i hejt. Nasz nowy narodowy sport
Plus Minus
Ubekistan III RP
Plus Minus
Wielki Gościńcu Litewski – zjem cię!
Plus Minus
Aleksander Hall: Ja bym im tę wódkę w Magdalence darował
Plus Minus
Joanna Szczepkowska: Racja stanu dla PiS leży bardziej po stronie rozbicia UE niż po stronie jej jedności