Taką informację podały amerykańskie media powołując się na otoczenie prezydenta i jego konsultacje, który port lotniczy ostatecznie powinien wybrać. I została ona potwierdzona przez dwa nieoficjalne, ale dobrze poinformowane źródła. Prezydent chciał wiedzieć, jakie formalności powinny został spełnione, aby rzeczywiście któreś z lotnisk otrzymało nową nazwę, oraz polecił sprawdzić, czy wybrana lokalizacja nie ma złych opinii.

Biały Dom nie potwierdził tych informacji, ale wiadomo, że Republikanie już zaczynają starania. Naturalnym wyborem wydaje się tutaj port w Palm Beach International znajdujący się blisko posiadłości Trumpów Mar-a-Lago na Florydzie, gdzie najprawdopodobniej zamieszka rodzina prezydencka po zakończeniu kadencji w Waszyngtonie. Ale zarząd portu nie otrzymał jeszcze żadnych wniosków, a to tam często lądował Boeing 747 Airforce One.

Według „Sun Sentinel”, Christian Ziegler, wiceszef Partii Republikańskiej z Florydy sugerował, że taki wybór byłby naturalny.

W Stanach Zjednoczonych jest już kilka lotnisk nazwanych imieniem zmarłych prezydentów tego kraju. Główny port lotniczy w Nowym Jorku jest im. Johna F. Kennedy’ego, Dickinson w Północnej Dakocie jest im. Theodore Roosevelta, stołeczne lotnisko w Waszyngtonie jest im. Ronalda Reagana, w Wichicie w Kansas jest Dwight D. Eisenhower National Airport, w Springfield w Illinois jest Abraham Lincoln Capital Airport, a w Houston w Teksasie jest George Bush Intercontinental Airport.

Nie jest też niczym nadzwyczajnym, że jakieś lotnisko nazwane jest od jeszcze żyjącego prezydenta – np. w Little Rock w Arkansas jest Bill and Hillary Clinton National Airport. Albo że prezydent spędził w Białym Domu tylko jedną kadencję – bo w Grand Rapids w Michigan jest lotnisko Gerald R. Ford International Airport. W tej sytuacji nie byłoby niczym nadzwyczajnym, aby lotnisko w Palm Beach rzeczywiście dostało nazwę „Donald Trump”.