Ostatni rok przyniósł największy zagraniczny sukces w historii polskiej kinematografii: Oscara dla filmu nieanglojęzycznego, którego zdobyła „Ida" Pawła Pawlikowskiego. A także nagrodę za reżyserię „Body/Ciała" dla Małgorzaty Szumowskiej w Berlinie, znakomite recenzje w Wenecji „11 minut" Jerzego Skolimowskiego i „Baby Bump" Kuby Czekaja.
Rok 2015 to również czas umacniania się rodzimych produkcji na rynku. Przed dekadą na polskie filmy chodziło rocznie ok. 800 tysięcy widzów. Teraz ponad 10 milionów. Można na ekranie znaleźć skromne, kameralne opowieści o moralności i zrealizowane z rozmachem superprodukcje. Komedie, thrillery, obrazy historyczne. Taka różnorodność zawsze świadczy o dojrzałości kinematografii.
Najważniejsze okazały się w ostatnim roku filmy, których twórcy próbują się odnaleźć w trudnej i niespokojnej rzeczywistości. Opowiadają o samotności człowieka, jego niedopasowaniu do świata. W najlepszym, nagrodzonym zresztą gdyńskimi Złotymi Lwami, „Body/Ciele" Małgorzata Szumowska robi to z dystansem, a nawet uśmiechem, zostawiając widzom nadzieję.
Pytanie Szumowskiej, jak żyć po stracie najbliższej osoby, powraca też w innych filmach. Kinga Dębska w „Moich córkach krowach", które wejdą na ekrany w styczniu 2016 roku, ale już podbiły publiczność podczas festiwalu w Gdyni, mówi o czasie umierania swoich rodziców. Bartosz Prokopowicz w „Chemii" przywołuje lata, gdy z rakiem walczyła jego żona. Maciej Migas w „Żyć nie umierać" odnosi się do autentycznej historii śmiertelnej choroby aktora Tadeusza Szymkowa. Ale wszystkie te filmy o umieraniu są peanami na cześć życia. Jakby artyści chcieli przypomnieć, że ważny jest krajobraz, który po sobie zostawiamy. I że trzeba budować bliskość z innymi wtedy, kiedy są. Podobną myśl przekazuje Jerzy Skolimowski w „11 minutach".
Jednak w czasach, gdy rozsypuje się tradycja i dewaluują wartości, artyści zadają również pytanie, jak zło rodzi się w zwyczajnym człowieku. I tu dwa znakomite filmy: zatopiony w realiach socjalizmu „Czerwony pająk" Marcina Koszałki i toczący się na skandynawskiej prowincji „Intruz" Magnusa von Horna.