Michael Lindsay-Hogg, uważający się za jedynego syna Orsona Wellesa, autora słynnego „Obywatela Kane'a", miał imponujące pomysły. Koncert musiał być kameralny z racji ograniczonej powierzchni dachu, wynajął jednak do jego kręcenia helikopter, zaś na ulicy sprowokował dramaturgię typową dla happeningu. Gdy Beatlesi grali rejestrowani aż przez pięć kamer, wiele innych zapisywało rosnące zdziwienie przechodniów, formowanie się tłumu gapiów, zaskoczenie policjantów, a w końcu przerwanie przez nich występu.
Przeciwnikiem była pogoda, termometr wskazywał 7 stopni. – Moje palce są zbyt przemarznięte, żeby grać – mówił Lennon. Przenikliwe zimno sprawiło, że Beatlesi mieli ekstrawaganckie kostiumy: John pożyczył futro od Yoko Ono, a Ringo czerwony płaszcz przeciwdeszczowy od żony Maureen. Pracownicy Apple'a podawali muzykom papierosy, które rozgrzewały palce.
– Wszedłem do sklepu z damską odzieżą i poprosiłem trzy pary rajstop w dowolnym rozmiarze. Z pewnością wzięto mnie za gościa, który chce napaść na bank! – wspominał na łamach „Guitar Player" Alan Parsons, inżynier dźwięku znany później z nagrania „The Dark Side of the Moon" Pink Floyd. Rajstopy posłużyły do ochrony mikrofonów przed silnie wiejącym wiatrem.
– Mało co, a spadłbym z kinowego fotela! – wspominał Philip Kubicki, konstruktor gitar pracujący dla Fendera, gdy zobaczył w filmowym zapisie koncertu nowy, stworzony przez siebie dla George'a Harrisona typ gitary Telecaster. Została sprzedana na aukcji w 2003 roku za 300 tysięcy dolarów.
Lennon nie pamiętał, tekstów piosenek co potwierdzał pracownik Apple'a, który stał przed Johnem z wielkimi kartkami i pokazywał kolejne frazy. Teleprompterów wtedy nie było.
Widzowie w kinach zobaczyli zapis koncertu trwający 21 minut, ale był on dwa razy dłuższy. Beatlesi zagrali „Don't Let Me Down", „Dig a Pony", „I've Got a Feeling", trzy wersje „Get Back". Improwizowali, a także wykonali irlandzką piosenkę folkową „Danny Boy" oraz instrumentalną wersję brytyjskiego hymnu „God Save the Queen".