Po sześciu latach z ukraińskiej stolicy odjechał dotychczasowy wysłannik Michaił Zurabow. Na jego miejsce Kreml postanowił przysłać człowieka ściśle związanego ze służbami specjalnymi Michaiła Babicza. Ale Kijów odmówił mu agrément – czyli swojej zgody na jego kandydaturę.
„My też jesteśmy ograniczeni w swych możliwościach pracy na terenie Rosji. Dlatego myślę, że to (nieprzyjęcie nowego ambasadora) nie odbije się (na stosunkach między państwami), biorąc pod uwagę że wpływ poprzedniego ambasadora na nie był minimalny" – powiedziała o motywach odmowy ukraińska wiceminister spraw zagranicznych Jelena Zerkal.
– Ile razy jadę koło rosyjskiej ambasady, tyle razy mam wrażenie, że to niezamieszkany budynek: żadnego ruchu w środku czy koło niego, mocne żaluzje opuszczone na okna – opowiadał „Rzeczpospolitej" jeden z mieszkańców Kijowa. Pracownicy ambasady starają się nie rzucać w oczy, w ciągu ostatnich dwóch lat jej budynek był celem burzliwych manifestacji. Tuż po wybuchu wojny z Rosją w 2014 roku demonstranci na przykład wywrócili do góry kołami wszystkie samochody należące do rosyjskich dyplomatów. Od tego czasu parking jest ogrodzony.
– W przeciwieństwie do Moskwy, która poczuła się strasznie urażona zakazem przyjazdu Babicza, w Kijowie mało kto się interesuje ewentualnym nowym ambasadorem Rosji. Obecność poprzedniego nie miała żadnego wpływu na rozwój konfliktu, nie było go zbytnio widać w przestrzeni publicznej, nie wpływał (i chyba nie próbował) na politykę swego kraju wobec nas – powiedział „Rz" kijowski analityk Ołeksij Melnyk.
A polityka Rosji w niczym się nie zmienia. Korzystając z polsko-ukraińskiego konfliktu o historię do Dumy wpłynął na przykład projekt rezolucji w sprawie rzezi wołyńskiej.