Na razie się zastanawia, a przedstawiciele jej władz sugerują, że jest gotowa do wsparcia, ale nie wojskowego. Generalnie: do symbolicznego wsparcia kontruderzenia Francuzów przeciw terrorystom islamskim, którzy zaatakowali Paryż.

Nie ma nic złego w tej ostrożności. Skłaniają do niej niedobre doświadczenia z Iraku. Na dodatek nastawienie w Polsce do udziału w dalekich wojnach bardzo się przez ostatnie kilkanaście lat zmieniło. W tej domowej w Syrii uczestniczy wielu graczy, w gęstwinie interesów jedna rzecz jest jednak jasna – tzw. Państwo Islamskie (czyli Daesz) jest zagrożeniem zarówno dla Europy (poprzez zamachy terrorystyczne i zarażanie ideologią części imigrantów muzułmańskich), jak i dla chrześcijan na Bliskim Wschodzie. Obie sprawy nie są Polsce obojętne. Nie mówiąc o tym, że bez wspierania sojuszników w kluczowych dla nich operacjach wojskowych nie ma co liczyć na ewentualny rewanż.

Nasze wsparcie powinno być symboliczne, ale nie jest najlepszym rozwiązaniem, by polscy politycy umniejszali jego znaczenie, tak je właśnie określając. Lepiej głosić: pomagamy sojusznikom tym, co mamy najlepsze. I na przykład wysłać dwa polskie F-16 na lotniskowiec „Charles de Gaulle", symbol walki z Daeszem. Nie po to, by brać udział w nalotach, ale by okazać solidarność. Wdzięczność francuskiej opinii publicznej gwarantowana. Inni duzi sojusznicy też to docenią.