Brak jednoznacznego komunikatu po poniedziałkowym spotkaniu najważniejszych polityków PiS oraz przedostające się do mediów informacje o tym, że ma dojść do spotkania ostatniej szansy Jarosława Kaczyńskiego ze Zbigniewem Ziobrą, mogą oznaczać, że lider obozu rządzącego nie chce od razu używać bomby atomowej. Spotka się jeszcze raz z szefem Solidarnej Polski i postawi sprawę na ostrzu noża. Mówi się też o propozycji nie do odrzucenia, co może oznaczać, że warunkiem pozostania Ziobry w koalicji rządzącej będzie zmiana resortów przypadających jego partii w rządzie.

Byłby to jednak warunek trudny dla Ziobry do przełknięcia. Na byciu superszeryfem zbudował on bowiem całą swoją karierę polityczną, do tego zaś dorzucił jakiś czas temu suwerenistyczną (czytaj: eurosceptyczną) retorykę i radykalizm ideologiczny. Wypowiedzi najważniejszych polityków PiS są jednoznaczne – lider Zjednoczonej Prawicy jest tylko jeden, koniec z wrzucaniem nieuzgodnionych z PiS projektów, koniec z krytyką większego koalicjanta.

Pytanie tylko: w zamian za co Ziobro miałby się na tak upokarzające warunki zgodzić. Sama górnolotna „odpowiedzialność za dobro Polski" to dla tak ambitnego polityka trochę za mało jak na to, że ma się wyrzec swojej politycznej tożsamości. Ziobro, który skończył w wakacje 50 lat, chciałby zacząć odgrywać w polityce samodzielną rolę. Jeśli propozycja Kaczyńskiego miałaby wyglądać tak, jak napisałem wyżej, oznaczałoby to, że miałby z tego wszystkiego zrezygnować tylko po to, by nie wyrzucono go z koalicji. Takie warunki naprawdę ciężko byłoby mu zaakceptować.

Chyba że doszłoby do swoistego podziału wpływów. Ziobro musiałby zrezygnować z planów na przejęcie rządu dusz na prawicy, ale dostałby propozycję, by na przykład być w 2025 roku kandydatem prawicy w wyborach prezydenckich. Deal wyglądałby tak, że zrezygnowałby teraz z wchodzenia w drogę Mateuszowi Morawieckiemu w zamian za obietnicę poparcia za pięć lat. Logicznie byłby to dobry deal, ale pięć lat to w polityce cała wieczność, ustępowanie dziś w zamian za korzyści za pół dekady byłoby polityczną lekkomyślnością.