Jestem gotowa oddać głos na Dudę, byleby tylko mieć pewność, że po wakacjach dzieci wrócą do szkół – mówiła mi na początku lipca znajoma, zaprzysięgła przeciwniczka „dobrej zmiany". Choć oczywiście to nie prezydent będzie decydował, czy 1 września rozpoczną naukę w klasach czy we własnych domach, to właśnie rodzice są grupą, która najdłużej niosła na swoich barkach skutki lockdownu. Choć otwarto galerie handlowe, hotele i dziesiątki innych miejsc, kilka milionów polskich rodzin do końca czerwca musiało się samemu zajmować swoimi dziećmi w wieku szkolnym.

Tuż przed wyborami prezydenckimi premier Mateusz Morawiecki zapewniał, że dzieci wrócą do szkoły. – To jest pewna decyzja – podkreślał. Dlatego deklaracja wiceministra zdrowia, który w poniedziałek stwierdził, że decyzja o powrocie dzieci do szkół zapadnie dopiero pod koniec sierpnia, w zależności od sytuacji epidemiologicznej, była dla rodziców jak grom z jasnego nieba. Wizja wakacji, po których dzieci nie wrócą do szkoły, lecz przez kolejne miesiące będą potrzebowały opieki w domu, to dla wielu senny koszmar.

Ale deklaracja ta jest jedynie konsekwencją pogarszającej się sytuacji epidemiologicznej. Od kilku dni obserwujemy niebezpiecznie wysokie liczby dziennych zachorowań, co po części jest następstwem usilnych przekonywań ze strony polityków, że epidemia już za nami i można wracać do normalnego życia. Nic więc dziwnego, że pojawiają się spiskowe interpretacje mówiące o tym, że pomysł wycofania się z konwencji stambulskiej ma być jedynie przykryciem problemów z koronawirusem.

Konwencja nadawałaby się do tego wyśmienicie – to temat niezwykle emocjonujący, w którym pojawia się wszystko to, co polaryzuje społeczeństwo: przemoc, kultura, religia, gender. Tyle tylko, że spiskowe wyjaśnienie nie jest prawdziwe. Owszem, konwencja stambulska ma być politycznym narzędziem, ale służącym do czego innego niż przykrycie koronawirusa. Dokument stał się przedmiotem poważnej gry sił w ramach obozu władzy.

Coraz donośniejsze są głosy dochodzące z Prawa i Sprawiedliwości, że sprawa zabrnęła zbyt daleko, że zarówno Jarosław Kaczyński, jak i Mateusz Morawiecki obawiają się, że zamieszanie to może Polskę sporo kosztować na arenie międzynarodowej. Bo, owszem, wielu polityków Zjednoczonej Prawicy krytykowało konwencję, ale czym innym jest gonienie króliczka, a czym innym złapanie go. Skierowanie przez ministra sprawiedliwości formalnego wniosku do Ministerstwa Rodziny o rozpoczęcie prac nad jej wypowiedzeniem, choć jest wyłącznie wyrazem woli Zbigniewa Ziobry, jest już działaniem, które wymaga jakiejś odpowiedzi. I o to Ziobrze chodzi – by wywierać presję na PiS w celu przyjęcia od jesieni ostrego kursu politycznego. Dlatego dalsze losy wniosku Ziobry będą najlepszym sygnałem, mówiącym, w jakim kierunku po wakacjach pójdzie Zjednoczona Prawica.