Ministerstwo Edukacji Narodowej wielokrotnie w ostatnich dniach podkreślało, że problemu w zasadzie nie ma: każdy w końcu miejsce w szkole znajdzie, więc o co tyle hałasu. Cóż, może o to, że w zasadzie do dziś nikt nie wyjaśnił, dlaczego reforma edukacji musiała być przeprowadzona w tak ekspresowym tempie. Dlaczego niezbędne było doprowadzenie do sytuacji, w której szkoły średnie w całej Polsce szukają gdzie się da krzeseł i ławek, a pokoje nauczycielskie przenoszą do piwnic, aby wygospodarować dodatkowe pomieszczenie dla podwójnego rocznika – podwojonego arbitralną decyzją przez reformatorskie zapędy MEN.

Gimnazja miały swoje słabości, ale wiara w to, że były źródłem wszelkiego zła w systemie edukacji, a powrót do dobrze znanej rodzicom (czytaj: wyborcom) ośmioletniej szkoły podstawowej i czteroletniego liceum wszystkie te problemy rozwiąże, przypomina wiarę, że herbata staje się słodsza od samego mieszania. Oczywiście każdy wspomina dzieciństwo z pewnym sentymentem, stąd tęsknota za starą dobrą szkołą podstawową psychologicznie jest zrozumiała. Ale budowanie systemu edukacji na takich sentymentach nie wydaje się roztropne.

Nade wszystko jednak sprawie szkodzi pośpiech. O tym, że z ekspresową reformą będzie problem, informowali wszyscy zainteresowani. Ale rząd obiecał reformę, więc reforma będzie. A potem najwyżej się poprawi. Jak ustawę o Sądzie Najwyższym (osiem razy). Jak ustawę o Instytucie Pamięci Narodowej. Jak kodeks karny (jeśli TK uzna, że przyjęto go zbyt szybko).

Jeśli Rzeczypospolite będą takie, jakie ich młodzieży chowanie, to fundujemy sobie przyszłość dość chaotyczną i nerwową. Mężów stanu w ten sposób nie wykształcimy.