To niewątpliwie fenomen, że Rafał Trzaskowski raptem dwa tygodnie po wejściu w kampanię osiąga w sondażach tak wysoki wynik. Dla mnie to dowód nie tylko jego potencjału, ale również tego, że trafił w gusta elektoratu opozycji. Prostacy powiedzą: nic w tym dziwnego, podzielona na pół Polska zagłosuje nawet na osła, by zrobić na złość Kaczyńskiemu. Tak i nie. Tak, bo w istocie podział jest tak głęboki, że nawet realne wystawienie osłów po obu stronach nie spowodowałoby migracji wyborców do świątyń rozumu, tylko skończyłoby się pewnie wynikiem 50/50.

Nie, bo Trzaskowski osłem nie jest. Podobnie jak osłem nie była Kidawa, nie jest Kosiniak-Kamysz, Hołownia, ani Biedroń. Był za to jeszcze dwa tygodnie temu kandydatem pozornie bez szans. Co się więc stało, że wystrzelił nagle jak noworoczna raca w mroczne niebo nad Wisłą? Szybko udowodnił, że nie jest bałwanem, przemądrzałym paniczykiem, dziedzicem rodzinnych tradycji, koneksji czy czego tam jeszcze. Jest facetem z krwi i kości, mimo że szczujnia z Woronicza i satelici niejeden raz próbowali doczepić mu tęczową, lewicową bądź jeszcze jaką gębę.

Nie po to starał się – w przebłysku politycznego geniuszu – w stołecznych ściekach utopić go Jacek Kurski (tak kłamliwej kampanii jak w sprawie odpowiedzialności za awarię warszawskiej oczyszczalni ścieków nie było w telewizji od czasów stanu wojennego), by dziś Trzaskowski mógł cieszyć się szacunkiem i sympatią milionów. Nie udało się go ugotować. Jeszcze nie udało, ktoś powie, bo bez wątpienia sprzedajni dziennikarze TVP zrobią jeszcze wiele, by go opluć. Ale – tu naciskam kciukiem wielki czerwony przycisk z napisem „uwaga" – medialna agresja wobec tego kandydata może się przełożyć na dość typowy w Polsce odruch współczucia i obrony. Zatem uważajcie państwo z okolic Woronicza z tymi wiadrami pomyj, bo jeśli Trzaskowski wygra, to wy będziecie winni, a władza wam tego nie daruje.

Trzaskowski w Poznaniu mówił mądrze i dobrze. Przypomniał bohaterskiego Lecha Kaczyńskiego w Tbilisi (wszyscy byliśmy wtedy z niego dumni), zapowiedział, że Polakom potrzebny jest prezydent, który nie pozwoli dzielić. Będzie partnerem, a nie w służbie władzy. Władzy, która na dodatek ma skłonności do autorytaryzmu. Ktoś powie: słowa, słowa, słowa... Owszem, język udźwignie wiele podniosłych słów. A te naprawdę niewiele powiedzą o ich autorze. Gdyby słowa nie niosły nieprawdy, Bóg na Horebie nie dałby Mojżeszowi ósmego przykazania. Zatem powiedzieć można wszystko. Ale jest w mówieniu coś takiego jak pewien trudny do zdefiniowania potencjał wiarygodności: kłamliwego polityka jednak łatwo rozpoznać.

Czy Trzaskowski ściemnia, mówiąc, że nie będzie totalną opozycją? Tego dopiero się dowiemy. Z uwagą będę słuchał jego kolejnych wystąpień, bo jako obywatel nie chcę prezydenta, który będzie z zasady pluł PiS-owi do garnka. Prezydent, ktokolwiek nim będzie, ma uczestniczyć w rozsądnym reformowaniu kraju, popierać dobre pomysły, walczyć z durnymi. Do niedawna sądziłem, że partyjne zaczadzenie taki model prezydentury wyklucza. Dotychczasowa kampania Trzaskowskiego daje jednak jakąś nadzieję. Może więc pojawił się ktoś, kto w interesie Polaków wzbije się ponad partyjne podziały? Będę mu się przyglądał z uwagą.