Niemcy nie widzą się już w roli Świętego Mikołaja. Otwartość na imigrantów to przeszłość, dziś programy dotyczące przybyszów z zagranicy pisze się w Berlinie pod dyktando antymuzułmańskej Alternatywy dla Niemiec. Wpływ AfD na federalną scenę polityczną zapewne szybko nie zmaleje, partia ta w niektórych sondażach zajmuje drugie miejsce po ugrupowaniu Angeli Merkel, a przed jej partnerem koalicyjnym SPD.

Paradoksalnie SPD, choć tak słaba, w rządzie ma najważniejsze ministerstwa. Jeżeli socjaldemokratyczny charakter nowego gabinetu Merkel nie pozostanie wyłącznie na papierze, to jedną z niewielu poważnych zmian, której możemy się spodziewać z Berlina, będzie ponowne otwarcie na Rosję. Bo na poważną zmianę w sprawach unijnych – marsz ku mniejszej, bardziej zintegrowanej politycznie wspólnocie państw strefy euro – nie liczy już nawet jej utalentowany piewca, prezydent Francji Emmanuel Macron.

Stosunki Niemiec z Ameryką Trumpa się pogarszają, a to dodatkowy argument za zwycięstwem prorosyjskiego kursu SPD w niemieckiej dyplomacji. Wiele powie nam ostateczna decyzja w sprawie budowy drugiej nitki rurociągu z surowcem Gazpromu. W ostatnich dniach we „Frankfurter Allgemeine Zeitung" ukazały się dwa teksty napisane przez niemieckich polityków. Jeden pod tytułem „Nord Stream 2 szkodzi Europie", drugi „Nord Stream 2 wzmacnia Europę". Podpisy posłów SPD znalazły się tylko pod drugim. Politycy CDU i CSU są podzieleni, ale ci o prorosyjskim nastawieniu chyba jednak wśród nich dominują.

Fiasko Macronowych pomysłów na Unię to dobra wiadomość dla Polski. Niepokojem napawa cena, którą Merkel – ostatni po staroświecku propolski kanclerz Niemiec – zapłaci w polityce wschodniej i transatlantyckiej za współrządzenie z SPD.