Retoryka przywódców Solidarnej Polski z sobotniej konwencji w stołecznym Teatrze Palladium nie zostawia wątpliwości. Zjednoczona Prawica jest na wojnie. Na wojnie – jak twierdzą jej liderzy – o lepsze państwo.

Potwierdza to zarówno hasło konwencji: „Stańcie razem z nami w walce o prawo Polski do zmian w sądownictwie", jak i wypowiedzi głównych mówców. Oto więc mamy w Polsce „bunt elit sędziowskich". Konfrontacja z instytucjami europejskimi to „obrona suwerenności Polski". Zbuntowani sędziowie i ich polityczni sojusznicy „biorą za zakładników miliony Polaków". Sami zaś sędziowie dokonują „zamachu (...) na ustrój naszego państwa". Interweniujący w Brukseli są „jak Targowica". A konfrontacja z nimi to „bitwa".

Ktoś powie, polityczne prężenie muskułów. Nie tylko, język definiuje rzeczywistość. W tym wypadku to w pełni świadoma rezygnacja z zapewnień, że obóz rządzący zajmuje się zwykłym naprawianiem państwa, reformami w imię interesu publicznego. To już coś więcej: wojna. Wojna z konkretnym wrogiem, sędziami i wspierającą ich opozycją. A skoro wojna, to nie może obyć się bez ofiar, z perspektywą daniny krwi należy się oswoić.

Łatwo zrozumieć mechanizm radykalizacji języka w polityce, ale ważniejsze wydaje się pytanie: po co to Zbigniewowi Ziobrze i jego partii właśnie teraz? Język ten nie posłuży Andrzejowi Dudzie, który w atmosferze „wojny domowej" musi się oddalać od tak potrzebnego mu przed drugą turą wyborów prezydenckich neutralnego centrum. Odpowiedzi są dwie. Po pierwsze, Ziobro wpędza Jarosława Kaczyńskiego w zaułek bez wyjścia. Zapewnia sobie „carte blanche" na wszelkie zmiany w wymiarze sprawiedliwości, a Kaczyński, podpisując się w ciemno pod pomysłami ministra, nie będzie już lawiny w stanie zatrzymać. Po drugie i ważniejsze, lider Solidarnej Polski zamierza przejąć od PiS radykalniejszą część elektoratu. To plan rozpisany pewnie na wiele lat. Ma dać Ziobrze w przyszłych wyborach (gdyby Duda poległ w maju, to już niedługo) realną siłę. Już nie 18 posłów, ale przynajmniej kilkudziesięciu. Wtedy to on będzie dyktował warunki. A sukcesja na prawicy – niezależnie od woli prezesa – stanie się faktem.