Już na początku wizyty Macrona w Warszawie padło kilka ważnych zapowiedzi dotyczących spraw bezpieczeństwa czy Moskwy. Trudno nie docenić planów wciągnięcia Polski w budowę europejskiego czołgu najnowszej generacji, która miała się dotychczas odbywać w gronie dwóch największych krajów Unii – Francji i Niemiec. Równie istotne jest to, że francuski prezydent nie tylko nie zamierza ulegać kłamstwom Władimira Putina dotyczącym historii II wojny światowej, ale nawet wspiera ich zwalczanie. Emmanuel Macron ewoluuje w podejściu do Kremla, coraz mniej w nim entuzjazmu, który wyrażał w zeszłym roku, do przebudowywania porządku światowego ręka w rękę z Putinem. Choć czy zgaśnie on w nim na dobre, nie można być pewnym.

Ten wyraźny zamiar poprawy stosunków z Polską ma kilka powodów. Jeden, na pewno nie najważniejszy, ale medialnie interesujący: prezydent liberał i były socjalista, a wraz z nim władze francuskie wydają się pogodzone z tym, że rządy PiS nie skończą się lada moment i trzeba z tą partią rozstrzygać o przyszłości UE i całego Zachodu, bo to temat pilny.

Drugi powód, częściowo związany z tym pierwszym: to uświadomienie sobie, że Polska, podobnie jak inne kraje regionu zwanego z lekką wyższością nową Europą, wyemancypowała się. Już nie patrzy jak w cudowny obraz na starą Europę, ma swoje zdanie. PiS miewa zdanie skrajne, bywa antyeuropejski, ale złudzeniem jest, że zmiana partii rządzącej w Polsce oznaczałaby powrót do sytuacji sprzed kilkunastu lat, gdy nowi członkowie Unii nie czuli się pewni siebie i przyjmowali to, co wypracowali starzy.

Paryż był przeciwny rozszerzeniu UE o Polskę i jej sąsiadów. Słusznie przewidywał, że wzmocni to Niemcy. Ale chyba nie przewidział, że straty francuskie będą tak duże: gospodarcze, polityczne (w głównych sporach unijnych Berlinowi znacznie bliżej do nas) i kulturowe (język francuski przegrywa w tym regionie sromotnie z niemieckim). Może Macron uznał, że czas, by te straty zmniejszyć, a nie sytuować się jako przeciwnik Polski i Wyszehradu. Zwłaszcza że moment na nowe układanki odpowiedni: w UE nie ma już Wielkiej Brytanii.

Jeżeli znaczenie państw dla Polski mierzyć tym, jaki numer mają samochody ich dyplomatów, to Francja jest trzecia. Francuzi jeżdżą z rejestracją zaczynającą się od 003. 001 to – bezdyskusyjnie najważniejsze – USA, a 002 to nieobecna od paru dni w Unii Wielka Brytania. Niemcy to 005, a bondowski numer 007 mają Włochy. Czyli przynajmniej w tej hierarchii, która nie powstała przecież przypadkowo, Francuzi są dla nas kluczowymi sojusznikami unijnymi. A ich prezydent mówi w Warszawie to, co byśmy od sojusznika chcieli słyszeć.