Na ostatniej prostej Boris Johnson przesłał do Brukseli swój projekt przyjaznego rozwodu, który ma zapobiec chaotycznemu brexitowi. Przewiduje on wyjście Wielkiej Brytanii z UE 31 października, ale również okres przejściowy, w którym do końca 2020 r. właściwie wszystko pozostanie po staremu. Podobnie zresztą, jak przewidywała umowa wynegocjowana wcześniej i popierana przez UE. Natomiast kluczowy problem tzw. irlandzkiego backstopu (mechanizmu zapewniającego brak kontroli granicznej) Johnson rozwiązuje, pozostawiając w praktyce Irlandię Północną na następne cztery lata w rynku wewnętrznym. Potem to Belfast miałby zadecydować, co dalej.
Propozycja brytyjskiego premiera jest w zasadzie nieco inną wersją pomysłu przedstawionego kilka miesięcy temu przez polskiego ministra spraw zagranicznych Jacka Czaputowicza. A ten zresztą był oryginalnie pomysłem… brytyjskim. Chodzi o ograniczenie backstopu w czasie. Są oczywiście pewne różnice, bo w rynku wewnętrznym pozostałaby nie cała Wielka Brytania, ale tylko Irlandia Północna, co zresztą sama UE od początku proponowała. Poza tym Johnson proponuje wspólny obszar regulacyjny, ale już nie unię celną czy wspólny obszar VAT.
Ale kluczowy jest tak naprawdę czteroletni okres obowiązywania tego nadzwyczajnego mechanizmu. UE zawsze to kontestowała, bo jak mawiał unijny negocjator brexitu Michel Barnier, polisa ubezpieczeniowa nie może być ograniczona w czasie. Jeśli bowiem okaże się, że w tym okresie nie zostanie wypracowany żaden mechanizm pozwalający na kontrolę między dwoma obszarami celnymi, który nie wymagałby stworzenia infrastruktury granicznej, to ostatecznie i tak skończy się to twardą granicą na wyspie irlandzkiej, tylko że cztery lata później.
Zatem pomysł Johnsona nie jest w ogóle oryginalny, bo i nie może być. Wiele miesięcy eksperci zastanawiali się, jak zorganizować przyjazny rozwód przy tak niezwykłej więzi między Irlandią a Irlandią Północną – i nic lepszego niż bezterminowy backstop nie wymyślono. Dla Brytyjczyków jest on nie do przyjęcia. Z kolei dla Irlandczyków nie do przyjęcia są kontrole graniczne, bo to podmywa byt przygranicznych społeczności i zagraża procesowi pokojowemu.
Dla Unii kluczowe są dwa cele. Po pierwsze, nie może zostać naruszona spójność rynku wewnętrznego. Czyli nie może na ten obszar dostać się bez odpowiedniej kontroli żaden produkt spoza UE. Po pewnych modyfikacjach propozycja Johnsona mogłaby ten warunek spełnić. Po drugie, UE musi chronić interesy Irlandii. Czyli to Dublin musi powiedzieć „tak”. Tego warunku plan Johnsona nie spełnia. Na razie.