Za sprawą słów Leszka Jażdżewskiego i zatrzymania przez policję autorki plakatów przedstawiających jasnogórską Madonnę z aureolą w kolorach tęczy polski Kościół znalazł się w oku politycznego cyklonu. Stało się to właściwie nie bezpośrednio z powodu jakiegoś jego działania, został wciągnięty w aferę przez innych.
Poprzedzające wykład Donalda Tuska 3 maja wystąpienie publicysty Leszka Jażdżewskiego okazało się ostrym atakiem na Kościół. W reakcji na to armia polityków PiS ogłosiła się obrońcami Kościoła. Prezes partii, rzecznik rządu, minister spraw wewnętrznych – wszyscy deklarują, że będą go bronić. Na efekty nie trzeba było długo czekać – podwładni Joachima Brudzińskiego zarekwirowali komputer, telefon i następnie przewieźli z Warszawy do Płocka antyrządową aktywistkę Elżbietę Podleśną, która rozklejała wspomniane plakaty.
To wywołało ogromne emocje, a przy okazji internet zalała fala reprodukcji nieszczęsnej przeróbki wizerunku Czarnej Madonny. Jak wynika z raportu serwisu Polityka w Sieci, na kilkanaście milionów wzmianek o tej sprawie dziennie w polskim internecie kilkakrotnie więcej jest wpisów krytycznych wobec Kościoła i PiS niż pozytywnych.
Biskupi powinni więc sobie odpowiedzieć na pytanie, czy potrzebują takiego obrońcy jak PiS. Nie, polski Kościół nie potrzebuje dzisiaj szukania nowych wrogów ani nowych obrońców. Trzy tygodnie przed wyborami stał się narzędziem uprawiania polityki zarówno przez tych, którzy go atakują, jak i tych, którzy ogłosili, że będą go bronić.
Episkopat powinien więc szybko od całej awantury się odciąć. I zrobić wszystko, by nie pozwolić na instrumentalizowanie Kościoła w kampanii wyborczej.