Polska pozostaje ostatnim krajem Unii Europejskiej, który nie przyjął prawa o choćby symbolicznym zadośćuczynieniu za majątki przejęte przez nazistów i komunistów. Miliony ofiar dwóch najgorszych totalitaryzmów XX wieku i ich spadkobiercy żyją więc w poczuciu krzywdy. W przytłaczającej większości chodzi o etnicznych Polaków, ale część miała też korzenie żydowskie. Wszyscy oni byli jednak obywatelami Drugiej Rzeczypospolitej i zupełnie podstawowa sprawiedliwość każe ich traktować w identyczny sposób.

Ze względu na ogrom zniszczeń w czasie okupacji niemieckiej, zmianę granic po wojnie i składu narodowościowego ludności kraju Polsce szczególnie trudno zmierzyć się z tym problemem. Ale tragiczny rozdział naszej historii z minionego stulecia nigdy w pełni nie zostanie zamknięty, dopóki to się nie stanie.

Ta sprawa wymaga jednak jedności narodowej, tej samej, która doprowadziła Polskę do NATO i Unii Europejskiej. Kampania wyborcza, w której z braku realnego programu skrajna prawica próbuje zyskiwać punkty na strachu przed „setkami miliardów dolarów" rekompensat, jakich rzekomo miałyby się domagać środowiska żydowskie, jest najlepszym sposobem, aby storpedować tę wielką ideę na lata.

Trudno więc zrozumieć, dlaczego podnosząc ten delikatny problem akurat w tym momencie, Izrael jeszcze dolewa oliwy do ognia. Walka o władzę ma oczywiście swoje prawa, ale w kraju, który powstał, aby nigdy więcej nie doszło do Zagłady, los ofiar Holokaustu powinien być sprawą najwyższej wagi.

Polska w tym sporze gra ostro. Premier Mateusz Morawiecki mówi, że nasz kraj „nigdy" nie wypłaci nikomu rekompensat, MSZ odwołało spotkanie w tej sprawie z delegacją izraelską. Polskie władzy nie przekroczyły jednak czerwonej linii, jaką byłoby przyjęcie przepisów z góry dyskryminujących uratowanych z Holokaustu. Ameryka najwyraźniej to docenia, próbując studzić emocje obu swoich sojuszników. Świadczy o tym bardzo pojednawczy poniedziałkowy tweet ambasador Mosbacher. Droga do rozwiązania trudnych kwestii z przeszłości pozostaje otwarta.