PiS ma świetne wyniki sondaży z powodu słabości konkurentów, ale naiwna wydaje się wiara, że niemająca żadnego pomysłu na siebie opozycja po zmianie w niemającą żadnego pomysłu na siebie zjednoczoną opozycję nagle rozgromi PiS.

W dwa lata PiS całkowicie przedefiniował polską politykę i zmienił zasady gry. W sensie pozytywnym: podkreślając znaczenie polityki socjalnej, dbając o poczucie godności różnych grup społecznych, które czuły się w III RP wykluczone (ekonomicznie czy symbolicznie). Ale z drugiej strony: upartyjniając państwo i jego instytucje, łącznie z dotąd teoretycznie niezależnymi, takimi jak Trybunał Konstytucyjny, rujnując reputację Polski na arenie międzynarodowej itp. Ta rewolucja może się komuś podobać lub nie, ale jest ona faktem, który opozycja zdaje się ignorować, zalotnie mrugając okiem i szepcząc: wystarczy, że będę anty-PiS-em.

Słabość opozycji nie wynika z braku jedności, ale z braku pomysłów programowych, plajty na polu wiarygodności i mało charyzmatycznych przywódców. Przypomnijmy, w jaki kryzys wpadła kilka miesięcy temu Platforma, gdy PiS zadał cztery podstawowe pytania dotyczące jej programu politycznego (m.in. czy przyjmować uchodźców i co dalej z 500+).

Jak może być wiarygodna dla wyborców opozycja, której niemal żadne prognozy ekonomiczne się nie spełniły? Realizacja obietnic PiS miała doprowadzić Polskę do ruiny, tymczasem przeciętny wyborca widzi kwitnącą gospodarkę, rosnące wpływy z podatków, deficyt budżetowy utrzymany w ryzach i same pozytywne sygnały ekonomiczne. Nowa narracja opozycji – że być może dziś nie jest tak źle, ale w przyszłości wszystko zakończy się katastrofą – przypomina zrzędzenie gderliwej ciotki, by zabrać ze sobą szalik, bo być może po południu będzie wiało, choć na niebie widać słońce i ani jednej chmurki. Owszem, gdyby gospodarka nagle się załamała, część wyborców odwróciłaby się od PiS i postawiła na opozycję. Pytanie tylko, czy opozycja uważa, że to scenariusz, którego należałoby Polsce życzyć.