Choć po wiosennym zamrożeniu gospodarki rząd najpierw zapewniał, że drugiego lockdownu nie będzie, a potem przekonywał, że to ostateczność, to za tydzień, góra dziesięć dni, znów zostaniemy zamknięci w domach, a znaczna część firm, zwłaszcza małych, dostanie zakaz prowadzenia działalności.
Uzasadnienie jest proste: liczba nowych zakażeń Covid-19 szybko rośnie. Trzeba przerwać łańcuch transmisji wirusa. Coraz więcej państw w Europie podejmuje podobne działania.
Ale te racje nie do końca przekonują przedsiębiorców. Rząd i tak od kilku tygodni wprowadza pełzający lockdown. Stopniowo ogranicza, a czasami wręcz uniemożliwia działalność kolejnych branż. Doświadczają tego właściciele
i pracownicy restauracji, barów, pubów i kawiarni. Nie pracują branże eventowa i ślubna. Szanse zarobku tracą hotelarze. Niewiele lepiej mają w biurach podróży i firmach związanych z lotnictwem. Teraz dochodzą do tego galerie handlowe, a także placówki kulturalne. Od soboty zamknięte będą teatry, kina, galerie, muzea, które i tak mogły do tej pory pracować w bardzo ograniczonym zakresie. Doszło do tego, że część z nich woli zakaz prowadzenia działalności, bo przy obostrzeniach nie zarabiały na siebie i pensje pracowników, a tak mogą liczyć na finansowe wsparcie od rządu.
No właśnie, wsparcie. Ciągle go nie ma. Rząd mówi, że ma pieniądze, ale brak szczegółów. Jakie kwoty, do kogo trafią, kiedy, w jakiej formie? Odpowiedzi brak. Premier apeluje do opozycji o wsparcie i zjednoczenie w walce z pandemią i jej skutkami. W następnym zdaniu sugeruje, że winę za brak pomocy dla firm ponosi Senat, który ma ponoć opóźniać prace nad przepisami wspierającymi przedsiębiorców. Do izby tej nie docierają z Sejmu ustawy pomocowe dla firm, tymczasem Sejm głosami PiS odroczył posiedzenie... Jak w tej sytuacji poważnie traktować słowa premiera?