Starsi czytelnicy pewnie pamiętają czasy, gdy dla wielu polskich przedsiębiorstw szczytem marzeń był tzw. eksport przerobowy – zdobycie znanego, zachodniego rzecz jasna, kontrahenta, który zlecał im produkcję pod swoim logo i według swoich wzorów. My mieliśmy satysfakcję, że robimy buty, meble i maszyny dla najlepszych, bo naszą przewagą konkurencyjną była solidna jakość niedrogiej pracy.
Teraz jednak o tę przewagę jest już polskim przedsiębiorcom coraz trudniej. Wielu już jakiś czas temu zdało sobie sprawę, że sposobem na osiągnięcie wyższych marż i ucieczkę przed konkurencją jest własna marka i oryginalne wzornictwo, czyli design (mamy tu zresztą dobre, kontynuowane też w PRL tradycje). Potwierdza to nasze wysokie siódme miejsce w unijnych statystykach ochrony wzorów czy nazw. Mamy więc powód do satysfakcji.
Ta jednak blednie, gdy spojrzymy na statystyki ochrony patentowej – innowacyjnych, oryginalnych pomysłów. To one stają się dzisiaj głównym orężem firm i państw w globalnej konkurencji. Wymagają jednak z reguły dużo więcej wysiłku, pieniędzy i więcej czasu niż opracowanie nowego wzoru czy znaku graficznego. I większej determinacji, bo wiążą się też z wysokim ryzykiem. Potrzebują więc odpowiedniej infrastruktury i umiejętnych zachęt.
Tu nie wystarczą setki milionów złotych na tzw. fundusze seed czy venture capital, które będą łowić innowacyjne startupy. Opisywany zresztą przed kilkoma dniami w „Rzeczpospolitej" raport z badania firm venture capital, który przeprowadził Europejski Fundusz Inwestycyjny, wskazywał, że Polska jest dopiero dziewiąta w Europie pod względem perspektyw dla inwestycji w nowe, innowacyjne spółki – po części dlatego, że brakuje u nas wysokiej jakości startupów.
Mamy wieloletnie zaległości w rozwoju współpracy nauki z biznesem, który nie zawsze chce i jest w stanie angażować się w przedsięwzięcia, które mogą nie wyjść. Wprowadzone teraz ulgi podatkowe, zachęcające do inwestycji w innowacje i do występowania o patenty, są niedostępne dla wielu firm. Odbija nam się czkawką struktura polskiej gospodarki. Jej lwia część to hołubione (przynajmniej w teorii) przez władzę „misie" – małe firmy, gdzie wszystkie ręce potrzebne są na pokładzie. Zaś wśród dużych przedsiębiorstw wielki udział mają zagraniczne spółki, które rozwijają działy badawczo-rozwojowe, tyle że nie u nas.