Zrównoważony budżet to oczywiście dobra wiadomość. Oznacza bowiem, że państwo nie zadłuża się po to, by pokryć wydatki. To też historyczna chwila, bo do tej pory zawsze mieliśmy deficyt, w niektórych latach przekraczający 40 mld zł.

Tu jednak pojawiają się wątpliwości. Czy taki budżet jest realny, czy da się go wykonać? A może chodzi o zabieg propagandowy – pokazanie przed wyborami, że rząd odpowiedzialnie zarządza finansami i potrafi zrównoważyć budżet?

W poprzednich latach wiele krajów unijnych wykazywało w swoich budżetach nadwyżki. Wykorzystywały okres dobrej koniunktury w gospodarce, by skonsolidować wydatki i przygotować finanse na gorsze czasy. Polski rząd poszedł inną drogą. Zwiększał wydatki, hojnie rozdając pieniądze z budżetu. Nawet tym, którzy ich nie potrzebowali. Złośliwi mówili o rozsypywaniu pieniędzy z helikopterów. I o kupowaniu głosów wyborców za ich pieniądze. Ekonomiści ostrzegali, że nieracjonalne zwiększanie wydatków doprowadzi do katastrofy finansów publicznych. Wieszczyli wzrost deficytu w kasie państwa i wzrost zadłużenia.

Nic takiego się jednak nie stało. Katastrofy nie było. Rząd twierdził, że pieniądze na nowe wydatki (m.in. program 500+, obniżenie wieku emerytalnego, 13. emeryturę, wyprawki szkolne) znalazł dzięki uszczelnieniu systemu podatkowego, zwłaszcza VAT. Wysoka konsumpcja napędzana rozdawanymi z budżetu pieniędzmi, ale też dobrą koniunkturą w gospodarce, również przyniosła kasie państwa dodatkowe pieniądze z podatków. Ale teraz może być gorzej. Z gospodarki światowej napływa coraz więcej złych sygnałów, zapowiadających spowolnienie. Sytuację pogarsza wojna handlowa USA z Chinami. Niższy wzrost gospodarczy przełoży się na niższe wpływy z podatków. A to może oznaczać kłopoty ze sfinansowaniem wydatków. W krajach, które się na taki scenariusz przygotowały, te problemy nie muszą być bolesne. U nas może być inaczej. Potężnych wydatków nie da się łatwo obciąć. Zostaje druga droga – wyższe podatki. I to już się dzieje, choć rząd się tym specjalnie nie chwali. W przyszłym roku głębiej sięgnie jednak do naszych kieszeni. Pobierze więc 15-proc. prowizję w dwóch ratach od pieniędzy, które przeniesie z OFE na indywidualne konta emerytalne ich uczestników. Zniesie też ograniczenie wysokości naliczania składek na ZUS (tzw. 30-krotność), co oznacza, że wyższe składki zapłacą osoby z wysokimi pensjami. Tylko dzięki tym dwóm ruchom do budżetu trafi w 2020 r. kilkanaście miliardów złotych więcej. Nie będzie zapowiadanej obniżki stawek VAT. To kolejne 5–6 mld zł. Dodatkowe pieniądze ma dać też uszczelnienie podatków.

Z VAT do budżetu ma trafić w przyszłym roku ponad 200 mld zł, o przeszło 20 mld zł więcej niż w tym. Zdaniem ekonomistów to odważne założenie. VAT to najważniejsze źródło budżetowych pieniędzy, bardzo przy tym wrażliwe na wahania koniunktury. Wystarczy, że tu coś się posypie, a marzenia o budżecie bez deficytu prysną. Będzie już jednak po wyborach.