Nie ma badania przedsiębiorców, w którym na pytanie o największe bariery dla rozwoju firm w czołówce nie znalazłyby się odpowiedzi związane z nadmierną biurokracją. Szczególnie dotkliwa jest obecnie ta związana z zatrudnianiem cudzoziemców, którzy na wydrenowanym rynku pracy są często jedynym ratunkiem dla fabryk, firm budowlanych czy transportowych. Według tegorocznych badań agencji zatrudnienia Randstad już co czwarta firma sięga po pracowników z zagranicy.
Na tle wielu państw, które borykają się z dużą i często obcą kulturowo imigracją socjalną, Polska ma świetną sytuację – setki tysięcy migrantów z naszego regionu, głównie z Ukrainy, przyjeżdża tutaj nie po zasiłki, ale do pracy. Nierzadko są dobrze wykształceni, łatwo się integrują, chcą dużo pracować i wielu z nich chętnie zostałoby u nas na dłużej – pomagając przy okazji wyrównać pogłębiającą się lukę demograficzną.
Czytaj także:
Ukraińcy zarabiają na nieudolności urzędników
Legalizacja pracy cudzoziemców: jeden pracownik, cztery wnioski
Administracja państwowa robi jednak sporo, by ich do tego pozostania na dłużej zniechęcić. Cały nasz system związany z zatrudnieniem obcokrajowców – w tym oświadczeń dla pracowników ze wschodu czy zezwoleń na pracę sezonową – promuje krótkoterminowe, dorywcze zatrudnienie, gdy ani jednej, ani drugiej stronie nie opłaca się inwestować w tę relację. Ani pracodawca nie będzie doszkalał pracownika, który za kilka miesięcy może zniknąć, ani pracownik nie będzie specjalnie lojalny. Nie mając w Polsce stabilności zatrudnienia i pobytu, będzie go sobie szukał gdzie indziej.