Kraj Basków nie chce iść śladem Katalonii

Katalońscy nacjonaliści nie potrafili wyciągnąć wniosków z doświadczenia Kraju Basków. Upierając się przy konfrontacji z Madrytem, tracą zwolenników niepodległości prowincji.

Publikacja: 07.05.2018 19:22

Kraj Basków nie chce iść śladem Katalonii

Foto: Adobe Stock

To jest jak walenie głową w mur. W minioną sobotę podczas spotkania ze współpracownikami w Berlinie były przewodniczący katalońskiego rządu regionalnego Carles Puigdemont znowu wysunął swoją kandydaturę na to stanowisko. Trybunał Konstytucyjny już kilkakrotnie orzekał, że polityk, który w październiku uciekł z kraju przed wymiarem sprawiedliwości, nie może pełnić takiej funkcji.

Ale ta gra w kotka i myszkę się kończy. Jeśli do 22 maja żadna koalicja w parlamencie w Barcelonie nie zbierze 66 głosów na rzecz nowego premiera, zostaną automatycznie rozpisane nowe wybory regionalne. Partie dążące do niepodległości mają wszelkie szanse przegrać, bo coraz więcej Katalończyków jest zmęczonych trwającym od lat sporem z państwem hiszpańskim.

Najnowszy sondaż dla konserwatywnego dziennika „La Razon" pokazuje, że 53,3 proc. mieszkańców prowincji nie chce niepodległości, podczas gdy 41,8 proc. wciąż się za nią opowiada. To o ok. 10 pkt proc. mniej niż w szczytowym momencie kryzysu politycznego jesienią ub.r. Co więcej, aż 81,3 proc. Katalończyków uważa, że blokada między Barceloną a Madrytem, którą przedłuża podtrzymywanie kandydatury Puigdemonta, „szkodzi Katalonii". A 50,3 proc. nie ma nic przeciw temu, że władze w Madrycie przejęły pół roku temu bezpośrednią kontrolę nad regionem.

Lider radykalnej partii niepodległościowej Katalońska Lewica Republikańska (ERC) Oriol Junqueras, który jest osadzony w więzieniu, dał przez swego zastępcę wyraz zaniepokojenia takim obrotem sprawy. – Musimy utworzyć nowy rząd, aby nie zostawić władzy w rękach wrogów Republiki – powiedział, mając na myśli Katalonię.

Carles Puigdemont ma co prawda plan B: desygnowanie na nowego premiera innego działacza nacjonalistycznego Jordiego Sancheza, który jednak też przebywa w więzieniu i nie może legalnie sprawować funkcji szefa rządu regionalnego. Dopiero opcja D zakłada „przejściowe" mianowanie na to stanowisko bardziej umiarkowanej rzeczniczki partii Puigdemonta JuntsXCat („Razem dla Katalonii') Elsy Artadi. Ale wcale nie jest pewne, że jej kandydaturę poprze lewacka Kandydatura Jedności Ludowej (CUP), bez której secesjoniści nie mają większości w parlamencie regionalnym. Dlatego tak ryzykowne dla Junquerasa jest odkładanie głosowania na ostatnią chwilę.

W Kraju Basków poparcie dla niepodległości jest jeszcze niższe niż w Katalonii. Najnowszy sondaż Uniwersytetu Kraju Basków podaje co prawda, że 57 proc. mieszkańców chciałoby przeprowadzenia referendum w sprawie niepodległości prowincji (33 proc. jest temu przeciwnych), ale w takim głosowaniu tylko 33 proc. głosowałoby za niepodległością, a 47 proc. przeciw. Co więcej, 66 proc. pytanych uważa, że Kraj Basków nie powinien pójść drogą Katalonii i jednostronnie ogłosić niepodległość, a 81 proc. sądzi, że referendum przeprowadzone przez Katalończyków 1 października nie było ważne.

Ogłoszenie w zeszłym tygodniu końca działalności przez ETA dowodzi niechęci Basków do rozwiązań siłowych. Utworzona w 1959 r. terrorystyczna organizacja, która miała bronić baskijskiej kultury przed narzuceniem przez reżim Franco języka kastylijskiego, w 1973 r. zdołała zabić premiera, admirała Luisa Carrero Blanco. Franco, który zmarł dwa lata później, nie miał przez to jasnego następcy, co ułatwiło obalenie dyktatury.

Jednak ETA, która jest odpowiedzialna za ok. 850 zabójstw, z czego przeszło 350 nie zostało rozliczonych, nie zmieniła strategii nawet wtedy, gdy demokratyczna Hiszpania zaoferowała regionowi szeroką autonomię, w tym prawo do pobierania własnych podatków. To zniechęciło większą część Basków do szukania na siłę niepodległości.

Luis R. Aizpeolea, specjalista ds. baskijskich, w dzienniku „El Pais" wskazuje także, że główna partia nacjonalistyczna Kraju Basków PNV przeraziła się losu, jaki spotkał jej odpowiednika w Katalonii, konserwatywną CiU (dziś JxCat). Niegdyś dominujące ugrupowanie w regionie i partner nie do ominięcia dla Madrytu został zepchnięty na margines przez lewicowe radykalne ugrupowania niepodległościowe CUP i ER. I sam musiał przyjąć część ich postulatów. PNV chce uniknąć takiego losu.  

To jest jak walenie głową w mur. W minioną sobotę podczas spotkania ze współpracownikami w Berlinie były przewodniczący katalońskiego rządu regionalnego Carles Puigdemont znowu wysunął swoją kandydaturę na to stanowisko. Trybunał Konstytucyjny już kilkakrotnie orzekał, że polityk, który w październiku uciekł z kraju przed wymiarem sprawiedliwości, nie może pełnić takiej funkcji.

Ale ta gra w kotka i myszkę się kończy. Jeśli do 22 maja żadna koalicja w parlamencie w Barcelonie nie zbierze 66 głosów na rzecz nowego premiera, zostaną automatycznie rozpisane nowe wybory regionalne. Partie dążące do niepodległości mają wszelkie szanse przegrać, bo coraz więcej Katalończyków jest zmęczonych trwającym od lat sporem z państwem hiszpańskim.

Pozostało 81% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 793
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 792
Świat
Akcja ratunkowa na wybrzeżu Australii. 160 grindwali wyrzuconych na brzeg
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 791
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 790