Nieco na północ od współczesnego miasta Borysow, nad zakolem Berezyny, na zalesionym wzgórzu znajduje się przepiękny mały pensjonat. Zapewne kiedyś służył jako baza pionierów bądź Komsomołu. Dziś to prywatny hotelik z przestronnymi pokojami. Mieszka się w zadbanych bungalowach, dookoła elegancki ogród, obok stajnia i niewielki padok. Można wynająć konie i pogrążyć się w ciszy białoruskich lasów. Poniżej tocząca leniwie brunatne wody Berezyna, dopływ Dniepru, rzeczka sama w sobie nijaka, przesiąknięta torfem, więc nawet kąpieliska nie cieszą specjalnie oczu. Ale stoi za nią kusząca legenda z czasów napoleońskich, w której Berezyna urasta do wymiarów mitologicznej rzeki Styks, przez którą przeprawiał się 200 lat temu korsykański Charon i gdzie omal nie poniósł ostatecznej klęski. Legendę przypomina właściciel pensjonatu. To właściwie małe muzeum. Niedaleko recepcji gabloty z pamiątkami z epoki. Jakaś stara broń, monety, kilka bagnetów, pordzewiały rapier i manekin w mundurze napoleońskiego wiarusa. Na ścianie epickie polichromie pokazujące odwrót Wielkiej Armii. Pośrodku więc zamarznięta Berezyna, za nią kłębiący się Francuzi. Są Davout i Ney, wokół nich oficerowie. Przez rzekę przeprawiają się z trudem rozproszone pułki cesarza. Niektórzy toną, inni wołają o pomoc. Na brzegu na koniu grubo odziany Napoleon. Wokół trzeszczy mrozem rosyjska zima.

Obrazek, który doskonale pamiętamy wraz z legendą, że początkiem końca Bonapartego, podobnie jak 130 lat później Hitlera, były rosyjskie przestrzenie i mrozy. Przestrzenie? Niewątpliwie. Ale mrozy? To już bardziej mit niż prawda. Wystarczy zresztą spojrzeć na kalendarz. Druga wojna polska, jak ją nazwał cesarz Francuzów, rozpoczyna się 23 czerwca 1812 r., kiedy napoleońskie armie przekraczają Niemen. Błyskawicznie i trochę z pomocą Rosjan (ci stronią od walnej bitwy) docierają do Wiaźmy i dalej do Smoleńska. To jeszcze gorące wschodnie lato. Po bitwie o Smoleńsk Rosjanie wycofują się w kierunku Moskwy. Blitzkrieg Napoleona wciąż trwa w pełnej krasie. We wrześniu wygrana przez Napoleona bitwa pod Borodino i zajęcie Moskwy. To wciąż męczące rosyjskie lato. Francuzi wkraczają do starej stolicy carów 14 września. Ćwierćmilionowe miasto jest jednak puste. Mieszkańców ewakuowano, zapasy zniszczono, w opuszczonych domach tylko grabieżcy i maruderzy. Na dodatek car wydaje polecenie spalenia miasta. Z kremlowskich wież widzi więc Napoleon słupy tysięcy pożarów. Aleksander I Romanow nie zamierza się poddać. Jak pająk kusi Napoleona nieogarnionymi przestrzeniami wschodu imperium. Iść dalej? Na to Napoleon jest zbyt mądry. Zarządza odwrót. Jest 18 października, a więc środek pięknej rosyjskiej jesieni. Armia wraca na zachód w pełnym pędzie. Rośnie tylko liczba klęsk i porażek. Nasila się dezercja i słabnie morale. Za armią wloką się tysiące maruderów różnej narodowości. Rosjanie wyrzynają ich w lasach albo biorą w niewolę. Ilu będzie tych niewolników? Drugie tyle co ofiar śmiertelnych tego dramatycznego odwrotu. Nawet 200 tysięcy.

Znowu spójrzmy w kalendarz. W Rosji wciąż trwa jesień, ale już nie ta słoneczna z czasu moskiewskich pożarów. Zaczynają się słoty i przymrozki, największy koszmar przemieszczającej się na zachód armii. Armaty toną w błocie. Podobnie tabory. Żołnierze tracą siły, wyciągając je z metrowych kałuż. Nad ranem pracę utrudniają przymrozki. Spada pierwszy śnieg. Armia nie jest na to przygotowana. Napoleon każe się pozbyć niepotrzebnego balastu. Logistycy cesarza wyrzucają nawet pontony. Zakładają, że nie będą potrzebne. Historia jednak rychło udowadnia, że to błąd. Armia staje bowiem nad Berezyną pod Borysowem. Są ostatnie dni listopada. Rzeka jest zamarznięta, ale to dopiero wczesny, a więc cienki, lód. Zresztą cesarz nie planuje przejścia rzeki w bród. Generał Jan Henryk Dąbrowski ma utrzymać most w Borysowie i to tam ma się kierować armia. Ale Rosjanie są sprytniejsi. Kierują przeciw Dąbrowskiemu znaczne oddziały. Ten nie jest w stanie utrzymać mostu, który Rosjanie palą. Berezynę trzeba przejść powyżej miasta. I tu zaczyna się bitwa, która jest ostatnim akordem drugiej wojny polskiej. Trwa trzy długie dni – od 26 do 29 listopada. W maleńkiej Studziance Francuzi budują dwa mosty. Przychodzi odwilż. Rzeka wylewa. Ludzie i konie toną. A na prawym brzegu zacięta bitwa. Siły francuskie są otoczone przez armie Kutuzowa, Wittgensteina i Cziczagowa. Każdy las, każda kępa drzew, każda wioska zamienia się w żywą twierdzę. Przejścia broni ariergarda (w tym 9 tys. Polaków gen. Zajączka), a główne siły przemieszczają się na drugi brzeg. Rankiem 29 listopada Napoleon każe palić mosty. Armia jest już bezpieczna, ale za Berezyną zostaje 10 tys. maruderów i ogromne skarby zrabowane imperium Romanowów. Niedługo później cesarz wraca do Paryża. Z wolna kończy się rosyjska jesień i przychodzi zabójcza zima.

Czy Napoleon musiał atakować Rosję? Wbrew potocznemu przekonaniu nie miał wyboru. Rosja wyłamywała się z blokady kontynentalnej już od 1810 r. Rok później Aleksander nakazał przygotowanie planów wojny ofensywnej na kierunku warszawskim i gdańskim. Mimo flirtowania z Napoleonem był zdecydowany wyciągnąć przeciw niemu szpadę i Napoleon tylko go w tym uprzedził. Cesarz Francuzów nie był też świadom strasznych warunków klimatycznych i geograficznych, z jakimi spotka się w Rosji. Zachowały się jego wypowiedzi, z których wynika, że chciał imperium Romanowów odrzucić w głąb Syberii, a nie zniszczyć. Możliwe, że stał za tym swoisty kompleks, a na pewno megalomania cesarza. Liczył, że powalony Aleksander przyjdzie do niego na kolanach. Nie przyszedł. Nie skapitulował. Napoleon musiał się wycofać z Rosji jak niepyszny. Skala tej porażki, która była największą klęską? Porażająca. Z ponad półmilionowej Wielkiej Armii wróciło ledwie 40 tys. żołnierzy. Upadł mit Napoleona jako niepowstrzymanego zwycięzcy. Urósł za to mit Aleksandra jako zbawcy Europy. I skończył się słodki polski sen o wolności. Księstwo Warszawskie przeszło do historii. I to wcale nie przez rosyjską zimę, tylko przez błota i przymrozki. Wyjątkowo kosztowne dla Francuzów tamtej jesieni.