Inwestorzy na warszawskiej giełdzie, do piątkowej sesji, przystępowali z nadzieją na solidniejsze odbicie notowań. Z takim mieliśmy do czynienia już podczas pierwszej części czwartkowych notowań, ale optymizm ten okazał się ostatecznie dość kruchy i WIG20 zyskał jedynie 0,2 proc. Wiadomo jednak, że nadzieja umiera jako ostatnia, więc i wielu graczy wierzyło, że w piątek w końcu jednak indeksy skierują się na północ. Optymizm ten, jak się jednak później okazało, nie miał zbyt wielu podstaw.  

Co prawda WIG20 rozpoczął dzień na plusie, jednak wzrost rzędu 0,2 proc. raczej na nikim nie zrobił wrażenia. Oczywiście można było mieć nadzieję, że w byki dopiero w kolejnych godzinach handlu pokażą, na co je stać. I ten plan jednak spalił na panewce. Na warszawskiej giełdzie, zaraz po rozpoczęciu dnia, zapanował marazm, który trwał kilka godzin.

Ciekawiej zaczęło się dziać dopiero po godz. 14.00. Niestety po raz kolejny przypomniał o sobie obóz niedźwiedzi. Było to o tyle dziwne, gdyż indeksy na zachodzie Europy radziły sobie stosunkowo nieźle, a i zachowanie inwestorów w Stanach Zjednoczonych nie prowokowało do sprzedaży akcji. Niestety nasz WIG20 postanowił pójść własną drogą i zaczął tracić ponad 0,5 proc. Oznaczało to jednocześnie, że istnieje poważne ryzyko, że złamana zostanie bariera 2200 pkt, którą już kilka razy udało się obronić. Na szczęście i tym razem byki podjęły walkę o utrzymanie tego poziomu. Wyprowadzona przez nich kontra do najskuteczniejszych może nie należała. Wystarczyła jednak na to, by zakończyć dzień na tym samym poziomie co w czwartek. Jednocześnie oznacza to, że poziom 2200 pkt udało się jednak obronić. Do poniedziałkowej sesji indeks największych spółek będzie przystępował z 2213 pkt.

Bilans całego tygodnia na warszawskiej giełdzie nie jest jednak zbyt optymistyczny. W trakcie niego WIG20 stracił 0,8 proc. Pozostaje mieć nadzieję, że byki w końcu na dobre powrócą do gry.