Nyles budzi się w hotelu w modnym kurorcie, gdzie ma się odbyć wesele prowadzone przez jego dziewczynę Misty, która zresztą coraz bardziej go nudzi. Impreza jest dość sztywna i klasyczna, ale Nyles poznaje na niej starszą siostrę panny młodej. Sarah jest czarną owcą w rodzinie. Jej wychodząca właśnie za mąż siostra to ideał, który nawet oddała potrzebującym szpik, a ona - w opinii bliskich - tylko „pije i pieprzy się”. Z Nylesem też wyskakuje na pustynię na szybki seks.

Odtąd już „Palm Springs” całkowicie wariuje. Nyles i Sara zostają zamknięci w pętli czasu. Budzą się rano, by codziennie, w różny sposób, przeżywać ten sam dzień. Czasem jest śmiesznie, czasem strasznie, czasem beznadziejnie, czasem sympatycznie. Wszystko toczy się szybko, każdy dzień daje szansę na inne rozwiązanie sytuacji.

Oglądając „Palm Springs” trzeba zaakceptować jego konwencję. I choć po słynnym „Dniu świstaka” było już sporo filmów i seriali wykorzystujących pętlę czasu, obraz Maxa Barbakova ma w sobie świeżość i tony humoru. Przeplatają się w nim śmierć i życie, radość i niepokój, a nad wszystkim unosi się rodzące się między dwojgiem ludzi uczucie. Do tego jeszcze to rozprażone słońcem Palm Springs, Andy Samberg i Cristin Milioti - świetna para aktorów znanych dotąd głównie z seriali, muzyczne przeboje. Czy po miesiącach tragedii i izolacji nie tęsknimy za wolnością i odrobiną szaleństwa? Choćby na ekranie?