Luciano Pavarotti jest legendą. Nawet dla tych, którzy muzyką klasyczną się nie interesują. Syn piekarza i śpiewaka-amatora z Modeny był jedną z najważniejszych postaci sceny operowej XX wieku. Występował w La Scali, Covent Garden, Metropolitan Opera, razem z Placido Domingo i Jose Carrerasem ściągał tłumy na koncerty „Trzech tenorów”, zapełniając słuchaczami stadiony w Barcelonie, Londynie, Nowym Jorku czy wielkie przestrzenie pod paryską wieżą Eiffla i w Central Parku.

Ron Howard w dokumencie zatytułowanym po prostu „Pavarotti” tworzy wielowymiarowy portret artysty i człowieka. Melomani znajdą tu nagrania jego występów, w tym również koncertów „Trzech tenorów”. Ta opowieść o jego karierze bywa momentami gorzka, bo przecież po występach dla dziesiątek tysięcy osób Pavarotti z ogromnym trudem wracał do sal operowych.

Howard pokazuje też człowieka. Przytacza wywiady jego współpracowników i partnerów, m.in. Carrerasa i Domingo, a wreszcie Bono, z którym nagrał piosenkę „Miss Sarajewo”, ale też rozmowy z jego dwiema żonami. Pierwsza opowiada o Pavarottim z dużym szacunkiem, choć rozwód po wielu latach wspólnego życia i wychowaniu razem trzech córek był dla niej trudnym przeżyciem. Druga, młodsza od śpiewaka o ponad 30 lat Nicoletta – mówi o nim z nieukrywaną miłością i czułością. Tworzy się z tego pasjonująca opowieść o życiu i człowieku, który był w stanie rzucić wszystko, gdy potrzebowali go bliscy.

Howard pokazuje też inne oblicze Pavarottiego – superbogacza, który chciał swoimi pieniędzmi wspierać potrzebujących. Przeznaczał niemałe sumy na pomoc organizacjom charytatywnym, pomagał ofiarom wojny w Sarajewie. Bo świat nie był mu obojętny.