Londyn, rok 2000. Dom z ogródkiem, elegancki salon, na komódce rodzinne zdjęcia. Kobieta z siwymi włosami i twarzą, która natychmiast wzbudza zaufanie.

Tylko łomot do drzwi zbyt głośny i gwałtowny. W progu dwójka funkcjonariuszy Wydziału Specjalnego MI5: „Jest pani oskarżona o 27 naruszeń tajemnicy państwowej”. Kobieta niczego nie rozumie. Albo tylko udaje. Jednak śledczy wypełnili swoje zadanie sumiennie. Wiedzą o niej wszystko. Jej akta zaczynają się w 1938 roku, gdy studiowała fizykę w Cambridge.

To początek „Tajemnic Joan” Trevora Nunna, adaptacji książki Jennie Rooney „Red Joan”, opartej na autentycznej historii Melity Norwood – Brytyjki, która w czasie II wojny światowej współpracowała z KGB. W filmie w czasie przesłuchań wraca przeszłość, którą Joan Stanley przez lata próbowała z siebie wyprzeć. Czas, gdy jako młoda dziewczyna zakochała się w rosyjskim studencie i zbliżyła do organizacji komunistycznej. Gdy trafiła do ośrodka badań nad bombą atomową, a po tragedii Hiroshimy i Nagasaki wydała najpilniej strzeżone, naukowe tajemnice Rosjanom.

Teraz, po osiemdziesiątce, mierzy się z przeszłością, z dawną miłością, ale przede wszystkim ze swoją decyzją przekazania informacji obcemu wywiadowi. Była zdrajczynią czy bohaterką? Czym się kierowała wchodząc świadomie w najbardziej niebezpieczną grę swojego życia? Joan musi sama wrócić do tamtego czasu, ale też rozliczyć się z niego przed społeczeństwem i przed własnym synem – znanym prawnikiem.

„Tajemnice Joan” toczą się przede wszystkim w retrospekcjach, ale nie byłoby tego filmu bez części współczesnej i bez Judi Dench w roli tytułowej. Jej twarz zostaje w pamięci na długo. Prawdziwa, poryta zmarszczkami. Z oczami, w których kryją się ból zdradzonej miłości, niepewność, wyrzuty sumienia, pytania o najważniejsze wybory, do jakich czasem zmusza człowieka życie. To dzięki tej wspaniałej aktorce film nie jest kolejnym thrillerem, lecz opowieścią o wielkim ludzkim dramacie.