A plan Morawieckiego, choć nikt jeszcze nie widział ani jednego z miliona obiecanych aut na prąd (o luxtorpedach nie wspominając), już spowodował, że rozwój mamy gwarantowany.

Sprawy jednak wyglądają trochę inaczej. Chyba mało kto w Polsce zdaje sobie w pełni sprawę z tego, jak bardzo nasza gospodarka jest już powiązana z zachodnioeuropejską. Tempo wzrostu PKB u nas i w strefie euro to od kilkunastu lat dwie niemal równoległe linie: nasza gospodarka przyspiesza, jeśli przyspiesza strefa euro (a bynajmniej nie wtedy, kiedy wprowadzamy program 500+), i zwalnia, kiedy tam się pogarsza. Podobnie jest u naszych południowych sąsiadów. I to wyjaśnia tajemnicę, dlaczego choć na Słowacji od ponad dekady rządzą populiści, a na Węgrzech grzmiący na liberalną demokrację Viktor Orbán, to oba kraje się rozwijają. Dopóki jacyś wariaci nie doprowadzą do exitu z Unii, niestabilność polityczna krajów środkowej Europy nie rujnuje ich gospodarek. A pokrzykiwania polityków, przypisujących sobie sukces, są jak z przysłowia: gdzie konie kują, żaba nogę podstawia.

To jednak wcale nie oznacza, że możemy spać spokojnie. Z powodu naszych własnych błędów możemy rozwijać się nieco szybciej lub wolniej, ale w sumie zawsze w rytm rozwoju całej Unii. Problem jednak w tym, że poważny kryzys może do nas przyjść z zewnątrz. Bo przywiązanie krajów Europy Środkowej do gospodarki zachodnioeuropejskiej ma swoją stronę dobrą (rozwijamy się mimo własnych problemów), ale i niedobrą – jak tam się coś złego stanie, nie mamy jak się uratować przed kryzysem.

A co może się stać? Lista zagrożeń jest długa i nieprzyjemnie realna. W Europie może źle pójść brexit, jeśli Brytyjczycy odrzucą warunki rozwodu, a obie strony nie zdążą wynegocjować nowych. Może też dojść do kryzysu za sprawą Włoch, których populistyczny rząd testuje właśnie, jak dalece może lekceważyć nie tylko opinię Brukseli, ale również reguły zdrowej ekonomii. Za Włochami są cały czas inne kraje południa strefy euro, gdzie łatwo może się powtórzyć podobny scenariusz, wiodący do bankructw. Jeśli sięgnąć wzrokiem poza Europę, to cały czas zagrożeniem jest wisząca w powietrzu wojna handlowa prezydenta Trumpa z Chinami. A też kryzys finansowy w samych Chinach, w których giełda, rynek nieruchomości i sektor bankowy przypominają gigantyczną piramidę finansową.

Czy któreś z tych zagrożeń się zrealizuje, z dnia na dzień kończąc nasz beztroski rozwój? Nie wiadomo. Ale pewne jest to, że wulkan, pod którym sobie spokojnie żyjemy, od czasu do czasu grzmi i groźnie dymi. Jeśli wybuchnie, lepiej być na to jak najlepiej przygotowanym. A nie zdawać się wyłącznie na łaskę czuwającej nad Polską opatrzności.