Andrzej Malinowski: Lewatywa obietnic

W „Dobrym wojaku Szwejku" każdy chory żołnierz dostawał to samo lekarstwo – lewatywę. Wszyscy traktowani byli bowiem jako symulanci, którym trzeba wbić do głowy – lub raczej innej części ciała – obowiązek walki za cesarza. Dziś podobnego „poczucia misji" oczekuje się od strajkujących lekarzy rezydentów. Ich głodówka tego nie zmieni. Dostaną niewiele więcej niż lewatywę obietnic.

Aktualizacja: 15.10.2017 20:22 Publikacja: 15.10.2017 18:32

Andrzej Malinowski: Lewatywa obietnic

Foto: Fotorzepa, Robert Gardziński

Czy rezydenci złamią się, tak jak koledzy Szwejka? Pewnie tak. Będzie chwila spokoju... do następnego konfliktu. A on przyjdzie, jak dwa razy dwa jest cztery.

Obecny system ochrony zdrowia dogorywa. I nie zmieni tego żadne doraźne łatanie dziur. Resort zdrowia niczego nie osiągnie, wprowadzając sieć szpitali. Na chwilę podreperuje finanse publicznej służby zdrowia, bo – kosztem pacjentów – wypchnie z rynku szpitale prywatne. Potem i tak wszystko walnie.

Myślenie kategoriami prowizorki nie jest charakterystyczne tylko dla obecnej władzy. Poprzedni rządzący niewiele uwagi poświęcili naprawie służby zdrowia. Dziś – jako opozycja – nawet nie do końca zrozumieli, że lekarze walczą o pieniądze dla całego lecznictwa! Ich pomysł jest prosty jak konstrukcja cepa: dać rezydentom podwyżki... zabierając 135 mln zł z Funduszu Pracy!

Skąd się biorą takie pomysły? Czy każdy, kto dłużej posiedzi w poselskich ławach, musi zachowywać się jak po płukaniu głowy w lazarecie Franciszka Józefa?

Co roku mam okazję pisać o spryciarzach wyciągających ręce po pieniądze Funduszu. Mających gdzieś przepisy ustawy regulującej jego działalność.

Dość! Zawodowi politycy powinni wiedzieć, że problemy zamiecione pod dywan wracają z siłą tsunami. Tak będzie też z ochroną zdrowia. Ani dosypanie pieniędzy z Funduszu, ani nawet dołożenie miliarda czy dwóch z budżetu nie usuną przyczyn. A są nimi pogarda dla rachunku ekonomicznego i pomijanie kwestii jakości w leczeniu pacjenta.

O co chodzi? Przykładem może być leczenie chorób przewlekłych. Metodami „po taniości". Koszt świadczenia jest niski, ale obciążenie dla budżetu jest astronomiczne! Chory nie pracuje, czyli nie płaci składek i sam nic nie zarabia. Trzeba go wspomóc – z budżetu oczywiście. Męczy się, leżąc w szpitalu, odcięty od normalnego życia. Ktoś z rodziny rzuci pracę, by zająć się obłożnie chorym krewnym. Licznik strat wciąż bije – to miliardy złotych rocznie! A kto za to płaci? Jak w kultowym filmie „Rejs": „Pan płaci, pani płaci. Społeczeństwo płaci".

Płaci, a nie musi! Są metody leczenia niewymagające „zabetonowania" chorego w łóżku. Faktycznie, droższe. Ale pacjent może dalej pracować, zajmować się sobą. Wytwarza PKB i płaci składkę zdrowotną. Gdy podliczy się wszystkie koszty – bezpośrednie i pośrednie – staje się jasne, że ten drugi wariant jest bardziej opłacalny dla państwa. A chory? Nie da się wymierzyć ulgi, jaką czuje człowiek, który mimo choroby może dalej prowadzić normalne życie.

System ochrony zdrowia nie zmieni się na lepsze tylko dzięki bezmyślnemu dosypywaniu pieniędzy. Trzeba je przede wszystkim optymalnie wykorzystać. Traktować jako wieloetapową inwestycję. Pamiętać, że pacjenta chcemy wyleczyć, nie tylko leczyć najniższym kosztem.

Oby wszyscy jak najprędzej to zrozumieli. Wtedy głodówki i lewatywy przejdą do historii.

Opinie Ekonomiczne
Witold M. Orłowski: Gospodarka wciąż w strefie cienia
Materiał Promocyjny
Wykup samochodu z leasingu – co warto wiedzieć?
Opinie Ekonomiczne
Piotr Skwirowski: Nie czarne, ale już ciemne chmury nad kredytobiorcami
Ekonomia
Marek Ratajczak: Czy trzeba umoralnić człowieka ekonomicznego
Opinie Ekonomiczne
Krzysztof Adam Kowalczyk: Klęska władz monetarnych
Materiał Promocyjny
Jak kupić oszczędnościowe obligacje skarbowe? Sposobów jest kilka
Opinie Ekonomiczne
Andrzej Sławiński: Przepis na stagnację