Data jego premiery będzie w przyszłości wyznaczać koniec pewnego złudzenia. Wizji internetu jako nie tylko Wielkiego Brata, ale i Wielkiego Inkwizytora. Może i wtrącającego się lub zaglądającego czasami zbyt głęboko w naszą prywatność, ale za to od czasu do czasu zdolnego do napiętnowania zła i wymierzenia sprawiedliwości.

Sieć jest w stanie zagrać na kilku społecznych strunach: przyciągnąć uwagę, wywołać oburzenie, a nawet zmusić do natychmiastowych reakcji. Ale poza zasięgiem jej możliwości – i właśnie film „Tylko nie mów nikomu" pokazał to bardzo dobrze – jest zagranie na nich melodii, która wywołałaby efekt katharsis. Przeciwnie, im większym gniewem i oburzeniem internet zakipi w pierwszej chwili na wyciągnięte na światło dzienne zło oraz niesprawiedliwość, tym szybciej przychodzi odrętwienie i obojętność. Co jest reakcją naturalną i fizjologicznie usprawiedliwioną. Naukowcy już jakiś czas temu odkryli, że w mózgach ludzi nałogowo korzystających z portali społecznościowych zachodzą procesy podobne do tych, jakie wywołuje zażywanie narkotyków. Historie o złu i niesprawiedliwości są w stanie koncentrować na sobie uwagę sieci tylko do czasu, aż nie nasyci się ona bodźcami – gniewem, lękiem, współczuciem – które są w nich zawarte. Później, po kilku dniach czy tygodniach, ten towar będzie już dla niej za słaby i z powrotem ruszy ona tropem dilerów wrażeń.

I w ten sposób ziścił się platoński mit o pierścieniu Gygesa. Ten, kto włożył go na palec, stawał się niewidzialny, a jego dusza była wystawiona na próbę. Mógł wyrządzać zło bez obaw przed karą, społeczeństwo nie byłoby w stanie pociągnąć go do odpowiedzialności. Dzięki internetowi, tej powodzi zdjęć, filmów i wiadomości z naszego życia, którą zalewamy wszystkich dookoła, staliśmy się dla siebie tak natarczywie widoczni, że aż przezroczyści. Ten pierścień już chyba przyrósł do naszych dłoni. Pozostaje pytanie, czy zdołamy się oprzeć próbie, na jaką nas wystawia.