Brak możliwości odliczenia jej od podatku będzie tą właśnie zmianą, którą najmocniej i najbardziej solidarnie odczują wszyscy Polacy. Cel takiego rozwiązania – zwiększenie wydatków na służbę zdrowia – wydaje się mało kontrowersyjny. No właśnie, wydaje się.

„Tyle o sobie wiemy, ile nas sprawdzono" – fraza Wisławy Szymborskiej może z równym powodzeniem odnosić się do ludzi, co do systemów. Jedni i drudzy dopiero w chwili próby zaczynają się „wysypywać", na jaw zaczynają wychodzić zarówno ich najlepsze, jak i najgorsze cechy. Za nami kilkanaście miesięcy wielkiej próby polskiej służby zdrowia. Co o niej wiemy?

Z badań opublikowanych przez Office for National Statistics, brytyjską agencję rządową zajmującą się zbieraniem i udostępnianiem informacji statystycznych, wynika, że w 2020 roku poradziliśmy sobie najgorzej w całej Europie. Raport ocenia wydajność całej służby zdrowia – operuje na bezwzględnej liczbie zgonów, a nie tylko tych spowodowanych lub związanych z zakażeniem koronawirusem. Potwierdza on jednocześnie to, przed czym już na jesieni ostrzegało wielu lekarzy. Celem lockdownu miało być przecież uchronienie służby zdrowia przed kolapsem. Zaciągnięciem ogromnego finansowego, psychicznego i edukacyjnego długu całego społeczeństwa w zamian za utrzymanie wydajności polskich szpitali.

Zaciągnęliśmy dług, a do kolapsu – największego na skalę kontynentu – i tak doszło. I to dopiero początek, bo sama służba zdrowia również się „zadłużyła". Jak twierdzą onkolodzy i kardiolodzy, opóźnienia w diagnostyce samych chorób serca i nowotworów będą się przekładać na kolejne „nadmiarowe zgony" jeszcze przez długi czas. Oblaliśmy pandemiczny stress test w spektakularny sposób. Dosypanie pieniędzy do dziurawego systemu nie ma sensu bez równoczesnej, głębokiej reformy. Ta z kolei musi się zacząć od wyciągnięcia wniosków z ostatnich kilkunastu miesięcy. Bo na ile sprawdzono polską służbę zdrowia, na tyle wiadomo o niej, że istnieje czysto teoretycznie.