Kontrowersji naukowych jest wiele i po to wydajemy pieniądze na szkolnictwo wyższe, by poszerzać naszą wiedzę. Oddzielanie prawdy od fałszu nie jest łatwe i ma często polityczne implikacje. Nie dziwi więc, że czasami twarz profesora ląduje na pierwszej stronie.

W niedawnym wydaniu tygodnika „Do Rzeczy" na okładce znalazły się twarze ośmiu polskich naukowców i tytuł „Choroba wściekłych profesorów". W środku znajdziemy artykuł redaktora Ziemkiewicza, który z inkwizytorską zajadliwością oskarża wielu polskich profesorów o propagowanie bzdur, które ponoć z nauką nic nie mają wspólnego. Ponieważ redaktor ma monopol na prawdę, trudno, by mu z jakimś profesorem było po drodze. Niech więc zamilkną.

Na następnej stronie tygodnika mamy głos akademika w podobnym tonie. Autorka, posłanka i profesor Krystyna Pawłowicz, jest bardziej znana z tweetów niż z książek naukowych. Nie dziwi więc, że teza jest prosta: lewackie brednie to nie nauka. Dla Pawłowicz lewaccy i anarchistyczni profesorowie są ojkofobami biorącymi pieniądze z zagranicy na oczernianie kraju. Na szczęście posłanka dba o obraz Polski w świecie za pieniądze polskiego, nie obcego podatnika.

Typowe dla środowiska profesorów jest to, że jeden z drugim się nie zgadza. Wiedzę zdobywa się poprzez intelektualny konflikt, gdzie jedna teza goni drugą. Profesorowie lubią prowokować, podważać aksjomaty. Czasami trzeba zakwestionować przyjętą wizję świata, by pchnąć wiedzę naprzód. Ludziom władzy i ich propagandzistom to się często nie podoba. Dlatego zwolenników teorii Kopernika oskarżano o heretyzm. Komuniści też mieli swoiste podejście do profesorów. Wielu z nas pamięta, co miało miejsce na polskich uniwersytetach w 1968 r.

Nagonki na profesorów są dziś znów w modzie. Kwestionuje się ich wiedzę na temat gospodarki, prawa, medycyny. Ośmiesza się badania pokazujące zmiany klimatu, kwestionuje zasadność szczepionek. Prawda, nasza wiedza jest ograniczona, lecz trzeba oddzielić fakty od opinii, propagandę od rzeczywistości. Ci, którzy atakują środowiska naukowe, proponują swoje osobiste prawdy w miejsce prawd naukowych. Te pierwsze nie opierają się na wiedzy, tylko na chęci kariery i zysku. W środowisku naukowym jest też wielu hochsztaplerów, jednak uniwersytety mają sposoby oddzielania wiedzy od ideologii. Tych mechanizmów brakuje w sferze publicznej. Coraz trudniej obywatelom oddzielić prawdę od fałszu, a bezpieczeństwa i dobrobytu nie zbudujemy na postprawdzie.