Kryzysy w social mediach wybuchają w weekendy. Julia Słońska pochwaliła się filmikiem, na którym niszczy młotkiem rzeźbę w warszawskiej Dolinie Szwajcarskiej. Przyznała później, że chciała się po prostu pobawić w realu w... Minecrafta, czyli grę wideo, w której się buduje i niszczy różne obiekty.

Internauci szybko odkryli, że instagramerka wystąpiła wcześniej w skierowanym do młodzieży spocie mBanku. I równie szybko okrzyknęli ją twarzą reklamową tej firmy. Wśród tysięcy komentarzy w wielu powtarzało się, że skoro mBank budował swój przekaz marketingowy na sławie influencerki, to teraz musi wziąć odpowiedzialność za jej bulwersujące zachowanie.

Firma jednak postanowiła się od wandalki po prostu odciąć. Z początku niezbyt wyraźnie, bo reklamę z jej udziałem jeszcze w poniedziałek przed południem można było obejrzeć na oficjalnym koncie mBanku w serwisie YouTube. Nie było oficjalnych oświadczeń, za to specjaliści od social mediów mozolnie odpisywali komentatorom, że firma nie popiera jej zachowania i że poza jedną reklamą, w której Julia Słońska była aktorką wyłonioną z castingu, mBanku nic z nią nie łączy.

Szkoda, że PR-owcy nie skorzystali z okazji, by pokazać, że firma serio traktuje społeczną odpowiedzialność biznesu i nie zdecydowali się w blasku fleszy zadeklarować, że mBank zapłaci za renowację rzeźby. Widocznie przestraszyli się, że wzięcie odpowiedzialności za zachowanie aktorki jeszcze mocniej połączy markę z kontrowersyjną postacią. Postanowili więc zdecydowanie się odciąć i mozolnie tłumaczyć.

Problem w tym, że nawet mając mocne argumenty, bo rzeczywiście spot mBanku z Julią Słońską zrobił zapewne większą reklamę mało znanej instragramerce niż bankowi, to negatywny przekaz banku dotrze teraz do niewielu, a jeszcze mniej osób w niego uwierzy. Firma przegrała ten kryzys wizerunkowy już na wstępie, gdy w sieci ukształtowała się zbitka „twarz reklamowa mBanku". I wtedy już PR-owcy powinni potraktować to jak rzeczywistość, bo nawet jeśli jest ona wyłącznie wirtualna, to dziś innej już praktycznie nie ma.