Uśpił ją Donald Tusk, kiedy – podobnie jak Jarosław Kaczyński w swoim PiS-ie – skonstruował partię wodzowską, grzecznie milczącą w oczekiwaniu na jedynie słuszne decyzje kierownictwa, chętną do oklasków, ale niezdolną do kłopotliwych pytań. Z tej perspektywy słuszne jest hasełko P.T. Symetrystów: „PiS czy PO – jedno zło!" Ale tylko z tej.

Uśpił jeszcze mocniej, powierzając kierownictwo z chwilą objęcia tronu w Brukseli pani tyleż miłej, co nieudolnej. Dlatego nie obudził Platformy ani zimny prysznic podwójnie przegranych wyborów (prezydenckich i parlamentarnych), ani oklapnięcie protestów przeciw łamaniu praworządności w ostatnich latach. Jakby wspomnienie ciepłej wody w kranie uśmierzało chłód rzeczywistości i przejmująco lodowatych kąpieli kolejnych przegranych. Dlatego obiecanki Schetyny były kolejną dawką leków usypiających: przyrzeczeniem jeszcze hojniejszego rozdawnictwa nie pozyska się już jako tako obdarowanych.

Dlatego dzisiaj gra idzie nie – jak za Schetyny – o utrzymanie fotela, ale o wszystko: istotę demokracji, przyszłość Unii, Polskę w Europie. Także o dalsze istnienie Platformy. Tylko nie jestem pewien, czy on o tym wie? Czy jego ludzie potrafią zmienić warszawskie gabinety na harówkę na podkarpackich targowiskach i w uliczkach podlaskich miasteczek? Bo nie można liczyć tylko na widzów TVN i czytelników „Gazety Wyborczej". Trzeba ze wszystkich sił walczyć o serca i umysły zatruwane przez telewizję, która tyle zasługuje na miano „publicznej", co publiczna dziwka na miłość. Trzeba na tych targowiskach obnażać afery władzy, przypominać, że wkrótce nikt nie wygra w sądzie z pieszczochem lokalnego komitetu rządzącej partii, a unijne dotacje będą tylko miłym wspomnieniem. Czy starczy wielkoduszności na niezbędny już teraz „pakt drugiej tury"; jeśli nasza Małgosia tam nie wejdzie, tylko Biedroń, Hołownia albo Kosiniak-Kamysz, którego razem poprzemy przeciw Dudzie. Bo jeśli tych wyborów nie wygramy, to następnych może już nie być!