Na tempo wzrostu PKB trzeba patrzeć spokojniej i z większym dystansem. GUS podał właśnie wstępny szacunek mówiący o tym, że w całym roku 2020 polski PKB obniżył się o 2,8 proc. Martwić się czy cieszyć?

Z jednej strony na pewno są powody do zadowolenia. Oznacza to, że Polska odnotowała jeden z bardziej umiarkowanych spadków produkcji w Europie: w Niemczech było to około 5 proc., a we Francji, Włoszech i Hiszpanii ponad 10 proc. Choć nie ma jeszcze pełnych danych, wygląda na to, że podobnie do nas radzili sobie Czesi, a lepiej od nas kraje bałtyckie. Może nie czyni z nas to, jak w roku 2008, „zielonej wyspy" na tle pogrążonej w recesji Europy (wtedy jako jedyni odnotowaliśmy wzrost PKB, u innych były spadki), ale na pewno zasłużyliśmy na miano wyspy różowej. Czyli mniej czerwonej od wielu innych.

Oczywiście jest się więc z czego cieszyć, a stosunkowo nieduży spadek PKB dowodzi przede wszystkim wysokiej elastyczności polskiej gospodarki (a także, podobnie jak w roku 2008, odrobiny szczęścia – nasz przemysł ratowała niezła sytuacja przemysłu niemieckiego, nasze usługi ratował relatywnie niewielki udział szczególnie narażonej na skutki pandemii turystyki czy gastronomii).

Są jednak również powody, dla których trzeba patrzeć na wzrost naszego PKB z nieco mniejszym entuzjazmem. Po pierwsze, mimo poprawy sytuacji w stosunku do dramatu z wiosny, polska gospodarka nadal tkwi w ciężkiej recesji, a produkcja jest o około 3 proc. niższa niż przed rokiem. Po drugie, wydaje się, że w czwartym kwartale nastąpił niewielki spadek produkcji w stosunku do trzeciego, a więc brak było sygnałów końca recesji (wiele krajów europejskich odnotowało już poprawę sytuacji). Po trzecie, naszemu niewielkiemu spadkowi produkcji towarzyszył jeden z najwyższych w Unii deficytów finansów publicznych, co oznacza, że za sukces w ograniczeniu spadku PKB w roku 2020 będziemy musieli dopłacić w przyszłości, kiedy trzeba będzie spłacać długi. No i po czwarte, większość ludzi nie ocenia sytuacji gospodarczej na podstawie danych o zmianach PKB, ale na podstawie wskaźników znacznie bardziej widocznych. A zwłaszcza zmian bezrobocia.

Do tej pory spadkowi PKB nie towarzyszył w Polsce silny wzrost bezrobocia. Taki cud nastąpił zresztą w całej Europie i ma swoje proste wytłumaczenie: rządy dopłacały firmom za utrzymanie zatrudnienia. Ale każda tego typu polityka musi się kiedyś skończyć, więc również my oczekujmy teraz silnego pogorszenia sytuacji na rynku pracy. I wtedy będziemy mieli kolejny paradoks różowej wyspy: w roku 2021 wskaźniki wzrostu PKB mogą wyglądać znakomicie (ze względu na porównanie poziomu produkcji z dramatycznie obniżoną produkcją sprzed roku), ale ludzie będą mieli wrażenie, że sytuacja się pogarsza.