Od totalności ważniejsze jest zresztą zdecydowanie. Czyż totalny nie był wobec AWS–UW Leszek Miller, potem PO wobec PiS, LPR i Samoobrony, a jeszcze później PiS wobec Platformy? W naszym systemie półopozycje dostają się przed wyborami w dwa ognie wielkich partii i najczęściej chudną w oczach. Niemiecki sukces AfD to po części rezultat trwania wielkiej koalicji. Gdy wszyscy wielcy popierają rząd, ludzie zaczynają się rozglądać za „alternatywą". Często jest to alternatywa dla zdrowego rozsądku. Wyborcy choćby dla własnego komfortu mają prawo wiedzieć, że taką czy inną reformę ktoś inny chciałby przeprowadzić inaczej niż rząd. A dla państwa na dorobku lepiej, żeby alternatywą była partia z doświadczeniem. Prawdziwa opozycja potrzebna jest każdemu, kto dobrze życzy Polsce, nawet jeśli na tę opozycję nie głosuje.

Koncepcja opozycji „konstruktywnej" została zaproponowana w 1988 roku przez rząd Mieczysława Rakowskiego, a „konstruktywni" dostali nawet ofertę wejścia do rządu. Po roku rząd tworzyła opozycja jak na owe czasy turbototalna, czyli Solidarność.

Nic gorszego dla Polski niźli opozycja "konstruktywna" – to jak ogłoszenie, że w mięsnym będzie tylko kiełbasa krakowska, no, może jeszcze krakowska parzona. Efektem jest odebranie obywatelom prawa wyboru przy urnach, stworzenie systemu: "tak czy owak, Zenon Nowak". Polacy to czują; w opublikowanym w "Rzeczpospolitej" sondażu jako lidera opozycji wskazują Grzegorza Schetynę (38 proc.), a np. Pawła Kukiza w tej roli widzi tylko 3 proc., czyli znacznie mniej niż zwolenników jego partii.

Czy Grzegorz Schetyna dobrze zrobił, że nie dał się zaprosić w poniedziałek do prezydenta? Czas pokaże. W polityce oprócz kalkulacji liczy się też intuicja i doświadczenie. Ileż to razy Jarosław Kaczyński jako lider opozycji był krytykowany za rzeczy, które potem ogłaszano jako ruchy geniusza? Opozycja dla dobra polityki w Polsce niech będzie opozycją pełną gębą, rząd rządem, a demokracja demokracją.