9 stycznia na łamach „Rzeczpospolitej" pojawiła się opinia prof. Mariana Nogi („Dlaczego powinniśmy być w strefie euro"). Jej autor uważa, że Polska „powinna być w strefie euro". Niestety, przywoływane przez niego argumenty są w większości hasłowe, nie poparte żadnym, choćby zgrubnym, rachunkiem. Przykładem są (domniemane) korzyści z „eliminowania kosztów transakcyjnych". Natomiast konkretne argumenty przez niego przytaczane nie wytrzymują konfrontacji z faktami.
Sprawą szczególnie bulwersującą jest „przeinaczanie" powszechnie dostępnych danych statystycznych. Pisze prof. Noga, że „przed wejściem do strefy wspólnej waluty PKB na mieszkańca Słowacji był w 2000 r. równy 3833 dol., a w Polsce wynosił 4476 dol". Po 18 latach sytuacja miała się zmienić na korzyść Słowacji. Stąd wynikać ma, że przyjęcie euro przez Słowacje było dla niej korzystne, a jego nieprzyjęcie dla Polski niekorzystne. Prawda (do sprawdzenia np. na stronie Banku Światowego) jest jednak taka, że w 2000 r. PKB na mieszkańca wynosił na Słowacji 5413 dol., a w Polsce 4493 dol.
W istocie Polska zmniejsza – właśnie od 2010 r. – dystans dzielący ją od Słowacji (a jeszcze szybciej dystans dzielący ją od Słowenii, która przyjęła euro jeszcze wcześniej, w 2007 r.) W 2010 r. PKB na m-ca (liczone według siły nabywczej) był na Słowacji o 20 proc. wyższy niż w Polsce – w 2018 r. już tylko 9 proc. Jeśli idzie o Słowenię, to „pogoń" jest jeszcze szybsza. W 2007 r. słoweński PKB na mieszkańca był o 63 proc. wyższy od polskiego. Do 2018 r. przewaga Słowenii stopniała do 23 proc. Fakty te ilustruje wykres 1.
Wykres 1. PKB na mieszkańca w Polsce, na Słowacji i w Słowenii, według siły nabywczej, średnia dla 12 zachodnioeuropejskich krajów strefy euro = 100