Adam Kownacki. Zawrócił z drogi na manowce

Adam Kownacki o dzieciństwie, przeprowadzce z polskiej wsi do Nowego Jorku i marzeniu o mistrzostwie świata wagi ciężkiej w zawodowym boksie.

Aktualizacja: 03.03.2019 19:18 Publikacja: 03.03.2019 19:15

Adam Kownacki. Zawrócił z drogi na manowce

Foto: Fotorzepa/ Tomasz Radzik

Jak to jest, gdy chłopiec spod Łomży opuszcza spokojną, polską wieś Konarzyce i przenosi się z dnia na dzień z rodziną do Nowego Jorku. Jest połowa lat 90., a pan ma siedem lat...

To było jak wyprawa w kosmos, wszystko było dla mnie szokiem, a przy tym nie znałem przecież słowa po angielsku. W szkole nic nie rozumiałem, nie wiedziałem, co mówią do mnie nowi koledzy. Byłem otyłym chłopakiem, więc dochodziły jeszcze niewybredne żarty i głupie uśmieszki, na które odpowiadałem agresją i pięściami.

Jak uczył się pan języka?

Oglądając bajki z napisami, szczególnie taką jedną, „Power Rangers". A że byłem cierpliwy i konsekwentny, jakoś dałem radę.

Tęsknił pan za Polską?

Tak jak tęskni dziecko wyrwane z dobrze mu znanego, bezpiecznego środowiska. Nowy Jork był fascynujący, ale też zupełnie inny, obcy. Tyle że dziecko się szybko przyzwyczaja do nowych warunków i tak też było ze mną. Rodzice mieli trudniej, musieli przy tym ciężko pracować, by nas utrzymać. Ojciec piekarz pracował w piekarni, mama sprzątała domy obcych ludzi i wychowywała trójkę chłopaków urodzonych w Polsce, z których ja byłem najstarszy. Był jeszcze Łukasz, rocznik 1992, i dwa lata od niego młodszy Paweł.

Jak to się stało, że znaleźliście się całą rodziną w Ameryce?

Rodzice wylosowali zieloną kartę i szybko podjęli decyzję o emigracji. W Polsce klepali biedę i zaryzykowali. Tam czekała na nas ciotka z mężem, u nich na początku mieszkaliśmy. Oni i nasza piątka, tłok był straszny.

Bracia jednak skończyli studia...

Tak, Łukasz Akademię Policyjną i ma teraz dobrą pracę w Nowym Jorku, absolwentem wyższej uczelni jest też najmłodszy Paweł, dziś menedżer.

Pan również studiował?

Studiowałem biznes w college'u La Guardia, ale nie skończyłem. Wciągnął mnie boks, ale pieniędzy z tego nie było, więc musiałem pracować. W dzień na budowie, a w nocy na bramkach w nowojorskich klubach.

Przydawały się tam umiejętności bokserskie?

W klubach na Manhattanie, gdzie najczęściej bywałem bramkarzem, wystarczyło porozmawiać. Ale są miejsca w Nowym Jorku, gdzie to nie wystarcza, bywa, że goście wyciągali broń przy byle okazji.

Z tego co słyszałem, miał pan burzliwą młodość?

Nie wchodząc w szczegóły, powiem tylko, że droga, na której się w pewnym momencie znalazłem, prowadziła na manowce, na szczęście w porę zrozumiałem, że to nie dla mnie.

Nie będę więc pytał, gdzie i w jakich okolicznościach rozbił pan sobie lewą pięść, co skutkowało długą przerwą w bokserskich treningach...

Miałem walczyć na gali w Newark z udziałem Tomasza Adamka, który zmierzył się wtedy z Michaelem Grantem. To było prawie dziewięć lat temu, właśnie rozbiłem potężnego faceta z Missisipi, którego rzuciłem kilka razy na deski, i już zaczynałem być rozpoznawalny. Dwa tygodnie przed galą w Newark połamałem jednak rękę. Przerwa trwała prawie trzy lata, konieczne były dwie operacje. Roztyłem się mocno, ważyłem już 150 kg, rozstałem się też z Mariuszem Kołodziejem, który wspomagał mnie finansowo, gdy trenowałem u niego w North Bergen w Global Boxing. Powoli docierało do mnie, że jeśli nie wezmę się w garść, to o bokserskich sukcesach mogę zapomnieć. Wróciłem do Gleason's Gym, gdzie zaczynałem, by zawalczyć o siebie, ale już na własny rachunek, chciałem być kowalem swojego losu. Dlatego nie wiążę się z nikim kontraktami promotorskimi.

Z Alem Haymonem, jednym z najpotężniejszych ludzi w świecie zawodowego boksu, jest pan jednak związany.

Haymon jest moim doradcą i ufam mu, gdy mówi, że doprowadzi mnie do walki o mistrzostwo świata.

Miał pan okazję z nim porozmawiać w cztery oczy, to bardzo tajemnicza postać...

Spotkaliśmy się w Nowym Jorku w hotelu Hilton przy lotnisku. Zaproponował spotkanie, na które przyleciał specjalnie, by powiedzieć, że wiąże ze mną duże nadzieje. Miły gest.

W karierze amatorskiej walczył pan w turniejach o Złote Rękawice Nowego Jorku, w słynnej Madison Square Garden. Z jakim skutkiem?

Cztery razy byłem w finale, dwa razy wygrałem. Za pierwszym razem miałem 17 lat i znacznie starszego rywala. 25-letni Włoch był nauczycielem wf., duży, silny dorosły facet, który dostał lanie od dzieciaka. To było moje pierwsze zwycięstwo, napisano po tym kilka ciepłych recenzji, ale na nic więcej nie mogłem liczyć. Tu w Ameryce nie ma nic za darmo, o wszystko musisz walczyć. I ja tak walczyłem, bez żadnej gwarancji, że się powiedzie, bo amerykański sen nie zawsze się spełnia.

Skąd talent do boksu, ktoś z rodziny boksował?

Z tego co wiem nikt, ale dziadek ze strony ojca w młodości był niezłym, wiejskim zakapiorem. Kuzyni też potrafili się bić, trenowali sporty walki i jeszcze przed wyjazdem do USA organizowali mi takie dziecięce solówki. Pamiętam, że kiedyś biłem się ze starszym o kilka lat chłopakiem z Warszawy i byłem górą.

Co pan jeszcze pamięta z tamtych czasów?

Niewiele, to było tak dawno, pamiętam przedszkole w Konarzycach i frajdę, jaką miałem z jazdy rowerem w towarzystwie dziadka.

Lubi pan wracać w rodzinne strony?

Bardzo dobrze się tam czuję. Być może kiedyś wrócę na stałe, kupię kawałek ziemi i będę takim polskim farmerem. Rodzice nie lubią zmian, więc raczej nie wrócą, ale ja tego nie wykluczam.

Wciąż czuje się pan Polakiem?

A kim mam się czuć, przecież jestem Polakiem, tyle że mieszkającym w Ameryce. I podkreślam to na każdym kroku.

Od kiedy nie pracuje pan już na budowie i nie dorabia na bramkach w klubach?

Przestałem po wygranej walce z Dannym Kellym, w styczniu 2016 roku. Nieźle wtedy wypadłem, on wyglądał jak gladiator, ja – wiadomo – facet z brzuszkiem. Mocno go wtedy zlałem.

Nie tak dawno ogłosił pan, że będzie ojcem...

To było po walce z Washingtonem, wcześniej uzgodniłem z żoną, że powiem to kibicom, stojąc jeszcze w ringu. I tak właśnie zrobiłem. Ojcem zostanę w sierpniu.

Żona jest Polką?

Justyna pochodzi spod Rabki-Zdroju, przyjechała do Nowego Jorku dziewięć lat temu. Pracuje w hotelowej recepcji na Manhattanie. Kilka lat mieszkaliśmy u moich rodziców, dziś mamy już własny dom na Long Island.

Da się już wyżyć z boksu, czy dalej sprzedaje pan osobiście bilety na swoje walki?

Jedno drugiego nie wyklucza. Honoraria są coraz wyższe, a biletów też sprzedaję coraz więcej, na ostatnią walkę z Washingtonem chyba trzy tysiące. A zaczynałem od kilkudziesięciu, by mieć za co opłacić gażę swojego rywala.

Naprawdę wierzy pan, że pokona Deontaya Wildera lub Anthony'ego Joshuę i zostanie pierwszym polskim zawodowym mistrzem świata królewskiej kategorii, jeśli dostanie taką szansę?

Jestem przekonany, że przyjdzie taki dzień. Myśli o mistrzowskiej walce towarzyszą mi na każdym treningu i gdy wchodzę do ringu, by stoczyć kolejny pojedynek – bo wiem, że być może to już ostatni przystanek na drodze do celu.

Geralda Washingtona, byłego rywala Wildera, pokonał pan szybko, ale poprzedni Charles Martin, były mistrz świata wagi ciężkiej, twardo walczył o zwycięstwo. Nie obawiał się pan, że sędziowie wskażą na niego?

Czułem, że byłem lepszy, ale przy ogłaszaniu werdyktu emocje były spore, nie ukrywam. Martin pokazał charakter, sam go zresztą sprowokowałem, mówiąc przed walką na konferencji prasowej, że nie ma serca do walki. Uraziłem jego dumę, więc chciał mi pokazać, że nie mam racji. Dla mnie to nauczka na przyszłość, by w takich sytuacjach trzymać język za zębami. Tymi słowami wywołałem wilka z lasu, Martin bił się ze mną jak o życie.

Wcześniej, w pojedynku z Joshuą w Londynie, nie był taki ambitny. Wyglądało jakby sprzedał mistrzowski pas za dobre pieniądze.

Zgadza się, w tamtej walce chodziło tylko o kasę. Powiedział mi, że poleciał na Wyspy Brytyjskie z poważną kontuzją żeber, które miał połamane. Dostał bardzo dobrą propozycję finansową i z niej skorzystał. W boksie tak czasami bywa.

Coraz głośniej mówi się o pańskiej walce z Deontayem Wilderem, mistrzem WBC, który szuka rywala po tym, jak okazało się, że na jego rewanż z Tysonem Furym przyjdzie nam poczekać. Kiedy taki pojedynek mógłby dojść do skutku?

Nie sądzę, że będę pierwszym wyborem dla Wildera. W kolejce czeka przecież Dominic Breazeale, oficjalny pretendent. Ja prawdopodobnie będę walczył z kimś znanym, ale mającym najlepsze czasy za sobą i nie będzie to jeszcze walka o mistrzowskie pasy.

Ale jest pan już na takie wielkie wojny gotowy?

Znam swoje słabości, wiem też, jakie mam zalety. Wciąż pracuję nad obroną i pracą nóg, bo to największe mankamenty. I chyba robię postępy, tak czuję.

Czyli Wildera i Joshuy, mistrzów tej kategorii, się pan nie boi?

O strachu nie ma mowy, najbardziej chciałbym zmierzyć się z Wilderem, myślę, że w półdystansie narobiłbym mu kłopotów. Z Joshuą też byłaby wojna, choć technicznie jest lepszy od Wildera i fizycznie silniejszy, ale Amerykanin bije od niego mocniej.

A Tyson Fury, co pan o nim sądzi?

Jest strasznie niewygodny i największy z tej trójki. A gdy jeszcze zmieni pozycję na odwrotną, ciężko dobrać mu się do skóry. Wilder jednak dwukrotnie go położył. Za drugim razem myślałem, że Fury już nie wstanie, a ten nie tylko wstał, lecz ruszył jeszcze do ataku.

1 czerwca w Madison Square Garden w Nowym Jorku pański przyjaciel Jarrell Miller zmierzy się z Joshuą, a stawką będą trzy mistrzowskie pasy. Może sprawić niespodziankę?

Jarrella znam od lat, jesteśmy jak bracia, obaj dorastaliśmy na Brooklynie. Ja, chłopak z Polski, on z Belize, skąd pochodzi jego matka. Od młodości razem trenujemy i sparujemy w słynnym Gleason's Gym pamiętającym złote czasy zawodowego boksu. Był światowej klasy kickbokserem, ale szybko postawił na boks. Dziś waży 140 kg, zadaje tak jak ja mniej więcej tysiąc ciosów w walce i się nie męczy. Swoisty fenomen. Joshua będzie miał z nim duże problemy i wcale się nie zdziwię, jak straci pasy.

W przyszłości możliwa jest pana walka z Millerem?

Jeśli obaj będziemy w posiadaniu mistrzowskich pasów, to będziemy walczyć za naprawdę dobre pieniądze. W innym przypadku nasz pojedynek nie wchodzi w rachubę. Bardzo się lubimy i szanujemy, choć wiele nas różni. On lubi zabawę, a ja spokój, ciszę. Zamiast imprezować wolałem znów odwiedzić Polskę, którą kocham, spotkać się z kibicami i dziennikarzami, poprowadzić trochę treningów dla młodych adeptów boksu. Zorganizowaliśmy to wszystko sami z bratem, Łukasz wziął kilka dni wolnego z pracy, cały plan przedstawiliśmy w internecie, a że był odzew i chętni, by się ze mną spotykać w różnych miastach, kupiłem bilety i ruszyliśmy w podróż.

Kto za to płacił?

Jak to kto, cały czas inwestuję w siebie, to nie są duże koszty.

Podkreśla pan, że chciałby kiedyś stoczyć walkę w Polsce. Jest to możliwe?

Na razie chyba nie, ale w przyszłości, kto wie? Marzy mi się wielki pojedynek na Stadionie Narodowym, na który ostatnio miałem widok z pokoju na 39. piętrze w warszawskim Marriotcie, gdy na kilka dni zatrzymaliśmy się w stolicy. Wcześniej spędziliśmy trochę czasu w Łomży, Wrocławiu, byłem na gali MMA w Pradze, bo walczył tam mój przyjaciel z Nowego Jorku, no i Janek Błachowicz, którego umiejętności bardzo szanuję. Oczywiście wcześniej muszę zostać mistrzem świata wagi ciężkiej, taki mam plan. Nie udało się to moim idolom, Andrzejowi Gołocie i Tomaszowi Adamkowi, więc być może będę pierwszym, który tego dokona. Dopiero wtedy spełni się mój amerykański sen.

Jak to jest, gdy chłopiec spod Łomży opuszcza spokojną, polską wieś Konarzyce i przenosi się z dnia na dzień z rodziną do Nowego Jorku. Jest połowa lat 90., a pan ma siedem lat...

To było jak wyprawa w kosmos, wszystko było dla mnie szokiem, a przy tym nie znałem przecież słowa po angielsku. W szkole nic nie rozumiałem, nie wiedziałem, co mówią do mnie nowi koledzy. Byłem otyłym chłopakiem, więc dochodziły jeszcze niewybredne żarty i głupie uśmieszki, na które odpowiadałem agresją i pięściami.

Pozostało 95% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Boks
Boks. Polskie pięściarki wywalczyły kwalifikacje olimpijskie
Boks
Anthony Joshua nokautuje jak dawniej. Kto następnym rywalem?
Boks
Walka Joshua – Ngannou. Miliony na ringu w Rijadzie
Boks
Walka Fury - Usyk. Czekając na cud i szczęście
Boks
Znany polski bokser przyłapany na dopingu. Jest wieloletnia dyskwalifikacja