Świat się kurczy, podróżujemy coraz więcej. Nie tylko służbowo, ale także prywatnie: na letnie wycieczki i urlopy pakujemy do samolotu rodziny, zimą coraz częściej wybieramy się samolotem na narty. Linie lotnicze dobrze wykorzystują koniunkturę – znacznie lepiej obniżyć ceny i wypełnić samolot po brzegi, niż windować stawki, skutecznie zniechęcając w ten sposób sporą część potencjalnych klientów, i w rezultacie wozić powietrze.

Tę sytuacje skwapliwie wykorzystują biura podróży. Oferują nawet 40-procentowe obniżki na czarterowe wycieczki, pozwalają brać dzieci za pół darmo,  dokładają możliwość przelotu w lepszej klasie. Spadają ceny na dalekie egzotyczne kierunki, niegdyś zarezerwowane dla posiadaczy wypchanych portfeli. Tańsze bilety lotnicze zachęcają także do samodzielnego organizowania turystycznych wypadów: często okazuje się, że mając w kieszeni tani bilet, sami znajdujemy tańszy, ale dobry hotel, tańsze, ale równie smaczne wyżywienie. Im bardziej tanieją przeloty, tym szybciej rośnie grono takich wycieczkowiczów.

Trzeba jednak pamiętać, że promocyjne eldorado nie będzie w liniach lotniczych trwać wiecznie. Na razie wszyscy korzystamy z niskich cen ropy. Oby jak najdłużej, ale jeśli paliwa zaczną znowu drożeć, a tej ewentualności w dzisiejszym niespokojnym świecie absolutnie nie można wykluczyć, przewoźnicy szybko zmienią taktykę. I dzisiejsze obniżki staną się wspomnieniem.

Teraz mamy jeszcze sezonowy dołek, który dodatkowo ciągnie stawki w dół. Ale w drugiej połowie grudnia tak tanio już nie będzie. A właśnie wtedy wielu z nas nabierze ochoty na latanie.

W dzisiejszych tanich biletach jednego mi mocno brakuje. Szkoda, że zarabiający na tanim paliwie przewoźnicy nie odpuszczają choć niewielkiej części zysków na rzecz obniżenia ceny tego, co podają na pokładzie: nader skromne kanapki nijak nie pasują do cen, jakie trzeba za nie płacić.