Ponad dekadę temu InPost, spółka znanego biznesmena Rafała Brzoski, złamał monopol Poczty Polskiej (PP), z rozmachem wchodząc na rynek listów. Wówczas ta spółka Skarbu Państwa miała wyłączność na dostarczanie korespondencji o masie poniżej 50 g. Brzoska w genialny sposób ominął jednak blokadę, dociążając listy pięćdziesięciogramową blaszką. To był pierwszy krok do rewolucji na tym rynku. Kolejny InPost wykonał w 2013 r., gdy niespodziewanie wygrał przetarg na obsługę listów dla sądów i prokuratur. Sprzątnięcie intratnego kontraktu PP sprzed nosa doprowadziło do prawdziwej wojny cenowej. Niestety, InPost nie ustrzegł się wielu błędów i wpadek – uruchamiano placówki pocztowe w sklepach mięsnych, pieczę nad korespondencją miały osoby bez stosownych uprawnień, głośne były historie, w których dochodziło do zagubienia korespondencji. Mimo „chwilowego" obniżenia standardów udało się jednak dokonać jakościowego skoku, wprowadzając do państwowych instytucji nowoczesne systemy informatyczne do obsługi korespondencji i nowe technologie na wyposażenie listonoszy. Konkurencja na rynku zakończyła się jednak w 2015 r., gdy w kolejnym przetargu dla sądów PP – oskarżana o dumping – zaproponowała kwotę o 182 mln zł niższą niż prywatny operator. InPost zaczął tracić kolejne kontrakty dla państwowych spółek, które preferowały Pocztę. W efekcie w 2016 r. całkowicie wycofał się z rynku. A samej PP obniżka cennika odbiła się czkawką.

Nawrót monopolu szybko poskutkował podwyżkami. Brak konkurencji na rynku ochrony może zakończyć się podobnie. ©? Państwowi ochroniarze zabrali prywatnym już miliard złotych