Jeśli więc w przewidywalnej perspektywie nie będzie się osłabiał w stosunku do euro i dolara, wybierający się na urlop samolotem czy samochodem powinni raczej przełknąć zarówno droższe bilety lotnicze, jak i wyższe rachunki na stacjach benzynowych.

Prognozowany wzrost wakacyjnych kosztów nie powinien zniechęcać do podróżowania także z innego powodu. Otóż nic na razie nie wskazuje, by w krótkim czasie miała się zmienić na niekorzyść sytuacja ekonomiczna w kraju. A to właśnie ona decyduje o naszej chęci do wydawania pieniędzy na wypoczynek. W rezultacie spadek bezrobocia, postępujący wzrost wynagrodzeń i stosunkowo dobre perspektywy dla przedsiębiorstw będą wciąż odsuwać od konsumentów obawy o utratę pracy. Z drugiej strony, transfery socjalne, jak program 500+, wypłaty za przyspieszone przechodzenie na emeryturę czy rekompensaty dla górników za utracone deputaty węglowe powinny zachęcać do większych wydatków. Tym bardziej że w przyszłym roku wysoce prawdopodobne są kolejne podwyżki świadczeń finansowych: otrzymają je wybrane grupy społeczne lub zawodowe, na które rządzący będą chcieli liczyć w nadchodzących wyborach parlamentarnych.

Jeśli coś będzie się zmieniać, to raczej geografia wakacyjnych wyjazdów. Jeszcze w pierwszej połowie obecnego roku wydawało się, że coraz atrakcyjniejszym miejscem na wczasy staje się polskie morze. Sprzyjała temu zwłaszcza pogoda, ale sinice pokazały, jak bardzo jest ryzykowne. W efekcie w roku przyszłym mogą umocnić się zagraniczne preferencje polskich turystów, nastawionych głównie na niedrogie kraje basenu Morza Śródziemnego. Choć okazuje się, że i z nich można szybko uciekać. Tak jak ostatnio z ogarniętej pożarami Grecji, a wcześniej – z zagrożonych zamachami Egiptu i Turcji.