Jest też druga strona medalu. Wcale nie tak powabna. Wojnę cenową na rynku OC już mieliśmy. Kilka lat temu. Wtedy też ceny szybko spadały. Co więcej, końca tych spadków nie było widać. To oczywiście odbijało się na wynikach towarzystw ubezpieczeniowych. Nie tylko tych, które najmocniej obniżały ceny, lecz także tych, które się temu opierały i zjeżdżały z cenami ostrożniej. Od tych drugich po prostu klienci odpływali do tych pierwszych. A to dlatego, że każda polisa OC, niezależnie od ceny, daje kierowcy taką samą ochronę. Dlatego część kierowców, nawet jeśli między ubezpieczycielami nie ma wojny cenowej, szuka tańszych polis. A najwięksi ubezpieczyciele, którzy mają zwykle droższe OC, by przyciągnąć i utrzymać klientów, starają się je obudowywać dodatkowymi produktami. Wojna cenowa sprawia, że te zabiegi są mniej skuteczne. Poprzednia spowodowała, że w wielu towarzystwach ubezpieczenia OC przestały być rentowne.

Oczywiście ubezpieczyciele starali się to sobie powetować. W najprostszy sposób, czyli przez zaniżanie kwot wypłacanych odszkodowań. Wszystko to rozchwiało cały rynek ubezpieczeń komunikacyjnych. Interweniować musiała Komisja Nadzoru Finansowego. Zażądała dostosowania cen polis do wymogów rynkowych i stosowania bardziej rygorystycznych warunków dotyczących likwidacji szkód. To zaś pociągnęło za sobą mocny wzrost cen polis OC.

Zeszły rok, zwłaszcza jego druga połowa, przyniósł uspokojenie i stabilizację cen. Ale cisza nie trwała długo. Już wtedy PZU sygnalizowało, że część graczy znów zaczyna zaniżać ceny, by przyciągnąć do siebie klientów z innych towarzystw. Dziś już widać efekty takiej polityki. Dane pokazują kilkuprocentowy spadek przypisu składki OC u największych ubezpieczycieli od początku roku.

I pewnie, niestety, sytuacja się powtórzy. Przez jakiś czas będziemy płacić mniej, pociągnie to jednak za sobą spadek jakości usług ubezpieczycieli, a na końcu znów ceny poszybują w górę. To wcale nie są dobre wiadomości dla klientów.