Zgodnie z planem polityków mieszkańcy Unii będą mogli się cieszyć internetem działającym z prędkością nie 100 megabitów na sekundę, ale tysiąckrotnie większą – zarówno w miastach, jak na terenach wiejskich. A unijna gospodarka ma przejść kolejną rewolucję dzięki łączności radiowej kolejnej generacji 5G.

Wizja społeczeństwa gigabitowego, kontynentu bez granic, po którym przemieszczają się autonomiczne pojazdy, a cykl produkcyjny fabryk jest wielokrotnie tańszy dzięki urządzeniom porozumiewającym się zdalnie, może pozostać jednak tylko na papierze. Sieci komórkowe 5G mają konkretne wymogi. Jednym z istotniejszych są odpowiednie częstotliwości radiowe, w tym z zakresu 700 MHz, które – zgodziliśmy się na to także my – powinny zostać uwolnione na potrzeby nowych technologii do 2020 r., a najpóźniej w roku 2022.

O tym, że Polska ma z tym poważny problem, wiadomo nie od dziś. Z jednej strony, aby przeznaczyć 700 MHz na sieci mobilne, potrzebne są środki publiczne na wymianę dekoderów telewizyjnych korzystających dziś z cyfrowej telewizji naziemnej. Z drugiej – i to jest problem dużo poważniejszy – musimy przekonać Rosję do tzw. harmonizacji pasma, aby jej nadajniki telewizyjne nie zakłócały miliardowych inwestycji. Eksperci twierdzą, że bez tych uzgodnień na połowie obszaru Polski sieci 5G będą zagłuszane.

Próby negocjacji w tej kwestii podejmowali już poprzednicy rządu PiS – bez skutku. Podobnie też obecny rząd starał się złapać z rosyjskimi decydentami łącze porozumienia. Ale tu trzeba czegoś więcej niż dobrej woli: oferty, której Rosji nie będzie opłacało się odrzucić. Z tego punktu widzenia jest dość zrozumiałe, że minister cyfryzacji Marek Zagórski szuka wsparcia. Znamienne, że robi to w Brukseli. W końcu to Unia będzie nas rozliczać, jeśli nie uwolnimy na czas pasma dla sieci 5G. Jeśli Bruksela zaangażuje się w pomoc Polsce, rozliczać będzie także siebie.