Niewielkie pomieszczenie z ciasną klatką na terenie ogrodzonego wysokimi murami aresztu śledczego nr 3 w Homlu przerobiono na salę sądową. Sprowadzono tam sędziego, prokuratora, adwokatów, a cały budynek obstawiono uzbrojonymi milicjantami. Przed zamkniętym od reszty świata sądem stanęło sześciu więźniów politycznych: aktywiści opozycji Uładzimir Cyganowicz, Dzmitry Papou, Arciom Sakau oraz jeden z liderów opozycji demokratycznej Mikoła Statkiewicz, popularny bloger Ihar Łosik i opozycjonista Siarhej Cichanouski. To mąż przebywającej na Litwie liderki opozycji Swiatłany, wypchniętej z kraju po wyborach prezydenckich 9 sierpnia. Początkowo to on porywał za sobą tłumy Białorusinów i chciał startować na prezydenta. Gdy trafił za kraty i nie został dopuszczony do wyścigu wyborczego, czoło dyktatorowi stawiła jego żona.
Cichanouski, podobnie jak reszta obecnych w czwartek na improwizowanej sali sądowej, są oskarżeni m.in. o „zorganizowanie masowych zamieszek". W świetle białoruskiego prawa grozi za to nawet 15 lat łagrów. Dla sędziego nie ma znaczenia też to, że oskarżeni trafili za kraty na kilka miesięcy przed wyborami i wybuchem masowych protestów.
– Każdy rozumie, że to nie sąd, lecz osobista rozprawa i dokonuje jej ten, który siłą i gwałtem utrzymuje władzę w kraju – komentowała proces Swiatłana Cichanouska. – Siarhej powiedział, że będzie siedział tak długo, na ile pozwoli białoruski naród – mówiła.
W czwartek w mińskim sądzie dobiegł końca proces byłego prezesa Biełgazprombanku i niedopuszczonego do wyborów rywala Łukaszenki Wiktara Babaryki. Prokurator domaga się 15 lat łagrów, wyrok ma zapaść już w najbliższych dniach.
Procesy czołowych opozycjonistów trwają, podczas gdy Unia Europejska wprowadziła bolesne sankcje gospodarcze.