– To absolutnie nie jest czas na zabawę w ciuciubabkę z wirusem, którego nie da się przechytrzyć. Możemy uniknąć konsekwencji łamania obostrzeń, ale kontakt z wirusem, zwłaszcza jego wyjątkowo zakaźną odmianą brytyjską czy brazylijską, najprawdopodobniej skończy się zakażeniem i może dać groźne powikłania – dodaje prof. Marcin Czech, epidemiolog z Instytutu Matki i Dziecka, były wiceminister zdrowia.
Czas jest trudny
Tuż po ubiegłotygodniowej konferencji Adama Niedzielskiego, na której zapowiedziano obostrzenia, ruszyło koronawirusowe podziemie. Okna i drzwi gabinetów fryzjerskich i kosmetycznych oklejano specjalnymi foliami, by uniemożliwić zajrzenie do środka. Część właścicieli pośpiesznie wprowadza do salonu sprzedaż kremów i produktów do włosów, by działać jako drogeria. Na drzwiach solariów pojawiły się szyldy „Terapia światłem", których – jak twierdzą właściciele – zakaz działalności nie obowiązuje.
Przedsiębiorcy uciekają się też do zmniejszania powierzchni sklepów. Zgodnie z obowiązującymi przepisami działać mogą lokale o powierzchni poniżej 2000 mkw.
Bronią się też hotelarze. Jeden z nich w Białce Tatrzańskiej uruchomił pakiet „Termalne zdrowie". Obejmuje on: nocleg ze śniadaniem, a także konsultację z lekarzem lub fizjoterapeutą, zabiegi terapii manualnej oraz kąpiele siarczkowo-magnezowe.
Coraz więcej lokali gastronomicznych w kraju prowadzi szkolenia, np. z bhp czy degustację dla klientów, za którą rachunek płacą, dopiero opuszczając lokal.
Są też w Polsce kluby, które organizują imprezy „na hasło". Na taką imprezę można wejść tylko za zaproszeniem i po podaniu hasła, a to potrafi się zmieniać nawet co godzinę. W kawiarniach z kolei obok kawy na wynos można wynająć stolik do pracy.