Na czele sobotniego marszu KOD czczącym rocznicę wyborów w 1989 r., do których komunistyczna władza po raz pierwszy dopuściła „Solidarność", szli pod rękę z Mateuszem Kijowskim dwaj byli prezydenci – Aleksander Kwaśniewski oraz Bronisław Komorowski.
Dla żadnego z nich 4 czerwca nie był wówczas świętem. Komorowski uważał wybory czerwcowe za pułapkę. „Na znak protestu przeciwko kompromisowi z komunistami z pominięciem środowisk niepodległościowych nie uczestniczyłem w wyborach 4 czerwca 1989 roku – wspominał w swej autobiografii. W tym czasie Aleksander Kwaśniewski stał dokładnie po drugiej stronie – z ramienia PZPR startował w wyborach do Senatu, występując przeciw kandydatom „Solidarności". – Wybory były szokiem dla ówczesnej strony rządowej – przyznawał dwa lata temu.
A zatem, paradoksalnie, obaj wówczas przegrali. 4 czerwca 1989 roku stał się dla nich świętem dopiero gdy weszli do elity władzy na początku lat 90., co obu doprowadziło do prezydentury.
Komorowski z Kwaśniewskim są tandemem napędzającym KOD, bo łączy ich autentyczna nienawiść do PiS. Każdy ma z obecną władzą własne porachunki – Kwaśniewskiemu PiS próbował dowieść korupcję, a Komorowskiemu – związki z postkomunistyczną wojskową bezpieką.
Obaj prezydenci za swych kadencji nieokrągłych rocznic kontraktowych wyborów nie obchodzili. Stąd dziś – w rocznicę 27. – absurdalnie brzmią zarzuty, że prezydent Andrzej Duda zrejterował do Watykanu, bo 4 czerwca to dla niego niezręczna rocznica. Wszak w liście do uczestników odbywającego się w weekend XI Zjazdu Klubów „Gazety Polskiej" Duda uznał czerwcowe wybory za „jedno z najważniejszych wydarzeń w naszej polskiej drodze do niepodległości".