Mateusz Morawiecki jest jednym z najbardziej kompetentnych ludzi, którzy znaleźli się nie tylko w tym rządzie, lecz w ogóle w gabinetach ostatnich kilkunastu lat. To człowiek o zdecydowanych, konserwatywnych poglądach, który jednocześnie odniósł sukces zawodowy i finansowy w sektorze bankowym.
Z jego zdaniem liczył się premier Donald Tusk, świetną opinię ma o nim również Jarosław Kaczyński. Morawiecki przedstawił plan rozwoju gospodarczego, który – choć przez niektórych ekspertów skrytykowany – jest jednym z najambitniejszych założeń strategicznych od czasów planów Michała Boniego, Jerzego Hausnera czy Leszka Balcerowicza.
Wicepremier pnie się też po szczeblach partyjnej drabiny. Został członkiem PiS i w czerwcu ma zostać wiceprezesem partii.
Tyle tylko, że zajmowanie pozycji premiera w najbliższych miesiącach wiązałoby się z wielkim ryzykiem. Każdy szef rządu, który nie jest liderem partii, musi się liczyć z tym, że pełni rolę zderzaka. Jarosław Kaczyński ostatnio przyznał, że Beata Szydło jest elementem politycznego eksperymentu, który wkrótce zostanie oceniony. Ale to samo może spotkać później Morawieckiego. Gdyby w razie politycznych turbulencji został szybko wymieniony na kogoś innego, mogłoby to przekreślić jego polityczną karierę.
Dlatego – jak wynika z naszych informacji – stronnicy Morawieckiego suflują na razie inne rozwiązanie i proponują powrót do dawnego planu z premierostwem dla Piotra Glińskiego (choć sam profesor przez pół roku rządów narobił sobie w środowisku PiS dużo wrogów). Logika jest jasna: jeśli już potrzeba kolejnego zderzaka, lepiej poświęcić Glińskiego, niż topić od razu kandydaturę Morawieckiego.