Prawo upadłościowe i naprawcze obowiązuje już przeszło cztery lata. Jak jako syndyk ocenia pan te przepisy?
Jan Hińcz:
Bardzo krytycznie. Rozporządzenie upadłościowe z 1934 r. to były naprawdę dobre przepisy, wymagające co najwyżej kosmetycznych zmian. Obowiązujące dziś prawo upadłościowe i naprawcze jest ustawą fatalną i przegadaną. Zupełnie niepotrzebnie sklejono w niej postępowanie układowe z upadłościowym. Tymczasem w Polsce nikt nie chce robić interesów z bankrutem. Upadłość to upadłość, w jej odmiany mało kto w praktyce wnika. Innym błędem było sprowadzenie syndyka do roli pomocnika sędziego komisarza. Sędzia powinien jedynie zatwierdzić plan działania syndyka i nadzorować jego wykonanie. A nowa ustawa uczyniła go kierownikiem postępowania, menedżerem, którym on w żadnym wypadku nie jest – i nie chce być.
Podczas prac nad obowiązującymi dziś przepisami podnoszono jednak argument, że zmurszałe przedwojenne prawo należy zastąpić nowoczesnymi regulacjami.
A gdzie w obecnych przepisach nowoczesność? O Internecie na przykład nie ma tam jednego słowa. A przecież aż się prosi, żeby umożliwić sprzedaż majątku upadłego na aukcji elektronicznej, internetowe zgłaszanie wierzytelności czy przeglądanie ich listy. Ale ani wierzyciel, ani syndyk nie może korzystać z takich innowacji. Sędzia komisarz zaraz zapyta: jaki Internet? Gdzie w prawie upadłościowym jest jakiś Internet? To samo z archiwizowaniem informacji z postępowania. Na Zachodzie wszystkie dane przechowywane są w formie elektronicznej. Wszystkim stronom postępowania gwarantuje to szybki, selektywny dostęp do danych. W Polsce wciąż musimy się przebijać przez całe segregatory dokumentów.