Gdy politycy kończą projekt ustawy adwokackiej, przedstawiciele samorządu adwokackiego nadal tkwią na posterunku, niczym sztab generalny AD 1939, z całkiem poważnym zamiarem walki o utrzymanie status quo. Oznacza to brak zgody na połączenie zawodów adwokata i radcy prawnego oraz zachowanie struktury organizacyjnej adwokatury, że nie wspomnę o przywróceniu samorządowych egzaminów zawodowych. Rzecz w tym, że za chwilę głos działaczy będzie symboliczny, niczym dźwięki orkiestry z Titanica. Adwokatury w obecnym kształcie nie uratuje. Kasandra powiedziałaby zapewne: “a nie mówiłam”. I miałaby rację, bo w ciągu ostatnich kilkunastu lat adwokatura toczyła wojny bezsensowne i nie potrafiła albo, co groźniejsze, nie chciała skoncentrować się na sprawach naprawdę ważnych, które można było obronić.
[srodtytul]Myślę, więc jestem[/srodtytul]
Czy adwokatura godna jest potępienia? Kiedy nie znasz odpowiedzi, nie pytaj. Takiego pytania po prostu nie należało zadawać. Bo może okazać się, że odpowiedź nie jest tak oczywista, jak się wydaje pani adwokat dr Małgorzacie Kożuch, która owe pytania zadała (“Rz” z 4 listopada 2008). Dlaczego tak uważam? Bo z “adwokatury przypadków” można bez trudu wyłowić zdarzenia, które chwały jej nie przynoszą, wręcz zasługują na potępienie. Przykłady? Proszę bardzo.
[wyimek]Organizacja adwokatury rażąco nie przystaje do roli, jaką chciałaby i powinna pełnić w społeczeństwie[/wyimek]
Niedawno Prezydium NRA zaprosiło na dywanik jednego z najwybitniejszych polskich adwokatów Tomasza Wardyńskiego. Powody? Bo pomny zasady, że “nieobecni nie mają racji”, zgodził się wziąć udział w pracach zespołu powołanego przez ministra sprawiedliwości, do opracowania założeń nowej ustawy o adwokaturze. I, co gorsza, ma własne zdanie w kwestii połączenia zawodów: uważa, że jest to sprawa z zakresu ustroju państwa, które powinno kierować się interesem obywateli, a nie korporacji.